Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/324

Ta strona została skorygowana.

— Czy mnie pan nie poznaje, panie Rivet? — odezwał się rysownik.
Prosper zrozumiał, że nie może uniknąć rozmowy, odparł więc tonem pyszałkowatym.
— A! tak... tak... pan jest siostrzeńcem nieboszczyka Tordiera... mego dawnego pryncypała...
— Rzeczywiście, jestem Lucjanem Gobertem i mam panu kilka słów do powiedzenia.
— Kilka słów, drogi panie — powtórzył Prosper. — To niepodobna!... Nie mam chwilki czasu!... Umieram z głodu! Mam zwyczaj jadać, o oznaczonej godzinie, a już pięć minut się spóźniłem.
— A jednak to opóźnienie musi trwać dłużej, bo pan musi mnie wysłuchać.
— Wbrew mojej woli?
— Tak, wbrew pańskiej woli!
— A, jestem ciekawy to zobaczyć.
— Zaraz pan to zobaczy!... Wyjdźmy na chwilę..
— Oświadczam panu, że nie wyjdę!
Słowa poprzednie zamienione były głosem dość cichym, ażeby nie ściągnąć uwagi osób, siedzących w restauracji.
W takim razie — wyrzekł Lucjan, podnosząc głos — będę mówił tutaj i głośno! Nie miej pan do mnie pretensji, skoro mnie zmuszasz do objaśnień publicznych!
— Cóż to! — zawołał Prosper — czy tu jaki las z rozbójnikami?
— Bardzo to być może, skoro pan się tutaj znajduje! — odpowiedział Lucjan, zachowując względny spokój. — Jeżeli zaś ja tu jestem, to tylko dlatego, że spodziewałem się zastać ciebie, panie złodzieju posagowy!
Prosper zbladł.
— Panie... — wyjąkał — panie... Wiesz, że pan mnie znieważa.
— Tak... wiem.