Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/328

Ta strona została skorygowana.

— Tak, ma pan słuszność, czuję to — odparł Lucjan. — Nie potrzebnie się unoszę! Ale jakże mogę się powstrzymać, gdy pomyślę, że chcą takiego męża narzucić tej, którą kocham.
I, zwracając się po raz ostatni ku Prosperowi, który siedział bardzo spokojnie przy stole, zawołał:
— Podły! podły! podły!...
Po czym rzuciwszy pięciofrankówkę garsonowi wyszedł.
Kiedy się znalazł na ulicy, ręką rozpaloną powiódł po czole, zroszonym potem.
— Jakież ja miałem niedorzeczne wyobrażenie o tym łotrze — wyrzekł z rozpaczą. — Ja myślałem, że jeśli nie zechce się wyrzec Helenki, to przynajmniej będzie miał dość odwagi, ażeby się bić!
On nic w sobie niema... Ani serca!... ani odwagi!...
Powinienem to był odgadnąć... Wreszcie teraz, wiem, czego mam się trzymać i co mi pozostaje!
Po tym krótkim monologu wrócił do domu.
Matka oczekiwała go z bardzo naturalnym niepokojem, ponieważ zazwyczaj wracał bardzo wcześnie.
Na widok jego twarzy zmienionej, pani Gobert nie mogła powstrzymać się od krzyku zadziwienia i zgrozy.
— Lucjanie, dziecko moje — spytała staruszka — co tobie jest?... co ci się stało?...
Oczy młodzieńca zaszły łzami, i łzy, długo powstrzymywane, płynąć zaczęły po policzkach.
Nie miał siły odpowiedzieć.
— Moje dziecko, moje drogie dziecko... — podchwyciła pani Gobert, otaczając go ramionami. — Dlaczego ty płaczesz? Cóż się stało?... Jakie nieszczęście ugodziło cię, czy też grozi?... Co się dzieje?
— Wszystko się skończyło, ukochana mamo, wszystko! Czy słyszysz?... Ta odrobina nadziei, która mi pozostawała, znikła... Rzeczywistość jest okrutna, nieubłaga-