Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/354

Ta strona została skorygowana.

Wróćmy do Joanny.
O godzinie siódmej zrana udała się z powrotem do Boissy, gdzie pani Gevignot była o nią bardzo niespokojną, uważając jej nieobecność za zbyt długą i lękając się jakiego wypadku.
Uspokoiwszy się, gdy ją zobaczyła, chciała jej okazać pewne niezadowolenie, ale Joanna nie dała jej na to czasu.
— Proszę pani — rzekła — u pani zasługuję na najsroższą naganę... W rzeczywistości jednak nie jestem wcale winną.. Jedno słowo objaśni panią o wszystkim... Jeżeli nie mogłam wrócić wczoraj wieczorem, jak to było moim obowiązkiem, to dlatego jedynie, że pracowałam nad ocaleniem panny Heleny.
— Więc doprawdy jest zagrożoną? — spytała przełożona.
— Okrutnie.
I młoda dziewczyna opowiedziała, co już czytelnicy wiedzą.
— Biedne dziecko! — wyszeptała pani Gevignot. — W istocie, Joasiu, nie jesteś winną...
— A teraz błagam panią, ażebyś mi pozwoliła cię opuścić...
— Opuścić mnie?
— To niezbędne... Potrzeba, ażebym była ciągle w Paryżu, ponieważ to w Paryżu jest niebezpieczeństwo... Chodzi o szczęście dwojga istot, które cierpią okrutnie, a zasługują, ażeby były szczęśliwe. Ja dla ich szczęścia oddałabym życie.
— Dzielne masz serce, Joanno!
— Więc zgadza się pani?
— Zostawiam ci swobodę i dodaję: W dniu, kiedy spełnisz swoje zadanie, powróć tutaj, Joanno... Miejsce swe odnajdziesz i będziesz miała mój rzetelny szacunek.
— O! pani, jakżeś dobra, jakże ci ja dziękuję! — wyrzekło dziewczę, głęboko wzruszone.