Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/360

Ta strona została skorygowana.

— Czy możesz iść na skwer?
— Tak...
— To chodź prędko... a ja zaraz do ciebie przyjdę.
Helena skwapliwie zamknęła okno. Zdawało jej się, że nadzieja dla niej zabłysła.
Wyszła z mieszkania i wybiegła na ulicę.
Młoda garbuska jednocześnie ukazała się na progu hotelu.
Skinęła na Helenę, ażeby się do niej nie zbliżała i krokiem szybkim podążyła w stronę skweru.
Córka Jakuba Tordier udała się tam za nią, daremnie usiłując sobie wytłómaczyć obecność Joanny w domu sąsiednim, gdy myślała, że ona znajduje się na pensji w Boissy.
Obie młode dziewczyny niebawem znalazły się na skwerze, gdzie się z sobą spotkały.
Joanna ujęła Helenę za ręce, przyciągnęła ją do pustej ławki pod rozłożystymi kasztanami.
— Teraz możemy pomówić — rzekła do niej — ale przede wszystkim pozwól się ucałować...
— O! z całego serca! — odpowiedziała Helena.
Po czym po gorącym uścisku zapytała:
— Czy widziałaś się z Martą?
— Tak... i widziałam się także z nim...
— Z nim!... z nim!... — wyrzekło dziewczę drżące — z Lucjanem.
— Tak.
— Mówił z tobą o mnie.
— Mówił tylko o panience.
— Więc mnie kocha jeszcze.
— Kocha jeszcze więcej i tylko ciebie na świecie!... Kocha jak na to zasługuje panienka.
Helena, wzruszona do głębi duszy, przycisnęła ręce do serca, ażeby powstrzymać jego bicie.
Joanna mówiła dalej: