Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/383

Ta strona została skorygowana.

Lucjan, znajdował się w tej chwili u wejścia na Pola Elizejskie.
Zawrócił i podążył szybko w kierunku skweru Niewiniątek.
Na skwerze zaczął już zapadać zmrok, dzięki drzewom rozłożystym.
Lucjan dwa czy trzy razy przebiegł skwer wszędzie, spodziewając się spotkać Joannę.
Ale młoda dziewczyna nie pokazywała się wcale.
Cierpienia młodzieńca znów się bardziej wzmagały.
— A jeżeli nie przyjdzie, to co zrobić? — zapytywał sam siebie, trąc czoło rozpaloną ręką.
Kiedy sobie zadawał może po raz dziesiąty to pytanie nierozwiązalne, nagle ukazała się Joanna.
— Pani!... a jest pani nareszcie! — rzekł, biegnąc ku niej. — Zacząłem już tracić wszelką nadzieję!...
— Czyż się tak bardzo spóźniłam?
— Nie... ale czy można panować nad niepokojem!...
— Myślał pan, że nie przyjdę?
— Czy ja sam wiem, co myślałem, nie byłem już zdolny zastanawiać się...
— Cóżeś pan zrobił?
— Użyłem ostatniego sposobu, o którym pani mówiłem...
— Względem Prospera Rivet?
— Tak.
— Widział się pan z nim?
— Wczoraj wieczorem w restauracji.
— I cóż?
— Ten człowiek jest ostatnim nędznikiem!
— Wyzwał go pan?
— Odmówił się bić i zagroził policją.
— Cóż pan zamierza teraz uczynić?
— Od Heleny to będzie zależało.
— Czy pan pisał do niej?