Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/401

Ta strona została skorygowana.

Joanna rozwinęła list Lucjana i przeczytała.
Helena śledziła na jej twarzy, co się dzieje w jej umyśle, ale twarz nie wyrażała ani zdziwienia, ani przestrachu.
Kiedy skończyła czytanie, Joanna schowała list do koperty i podała go Helenie, pytając:
— Co chce panienka uczynić?
— Alboż ja wiem! — wykrzyknęła córka Julii Tordier. — Ja sama sobie zadawałam to pytanie podczas nocy i nie umiałam na nie odpowiedzieć... Chciałam czemprędzej zobaczyć się z tobą, ażeby cię poprosić o radę.
— O radę — powtórzyła Joanna głosem poważnym. — Ja nie mam żadnej rady dla ciebie, panno Heleno... Odczytałam ten list... każdy wyraz w nim tchnie miłością jak najgorętszą i rozpaczą jak najgłębszą... To okrzyk uczucia i boleści rozdartego serca. Pan Lucjan kocha panienkę namiętnie... ubóstwia cię... Jeżeli panienka kocha go tak, jak on panienkę, zdaje mi się, że postanowienie łatwo powziąć...
— Opuścić dom rodzicielski! — wyjąkała Helena.
— Gdzie cię męczą!...
— O, tak... i to bardziej niż możesz przypuszczać. I to nie tylko duszę mą dęczą... Wczoraj wieczorem matka mnie uderzyła i to nie pierwszy raz...
Joanna wzdrygnęła się.
— Uderzyła! — wyjąkała ze zgrozą — co za potwór!
— Niestety!... a jednakże, pomimo to, jest moją matką...
— Czy ma prawo do nazwy matki kobieta, która nie cierpi swego dziecka, którą nienawiść prowadzi do brutalności?... To już nie matka, ale macocha!... Nic jej nie jesteś obowiązaną...
— Jeżeli usłucham błagań Lucjana, będę pozbawiona czci w oczach świata.