Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/407

Ta strona została skorygowana.

Wzruszenie, nie dające się uniknąć przy opuszczeniu domu w takich warunkach, nie pozwoliło jej spostrzec, że, wyjmując z kieszeni chustkę, wyrzuciła jakiś papier.
Papierem tym był list od Lucjana.
O kilka kroków od domu dziewczęta spotkały się.
— I cóż? — spytała Joanna.
— Stało się... Idę...
— Dokąd panienka idzie teraz?
— Do kościoła, modlić się, póki nie pójdę do Lucjana...
— Pisała panienka do matki?
— Tak.
— I może z tego listu uwierzyć w samobójstwo?
— Tak... Uwierzy i ucieszy się!
— Idźmy więc razem modlić się...
Helena i Joanna weszły do kościoła św. Eustachego i tu w kaplicy Matki Boskiej uklękły przy ołtarzu Orędowniczki słabych, Pocieszycielki strapionych.
Modliły się długo.
Czas biegł.
Wybiła siódma.
Zamknąć już miano bramę kościoła.
Joanna wstała pierwsza i zlekka dotknęła ramienia towarzyszki.
Helena powstała również.
— Czuję się silną — wyszeptała. — Czuję nad sobą opiekę...
— Chodźmy, panienko — rzekła Joanna.
Wyszły z kościoła, przeszły ulicę dość pustą wieczorem i zapuściły się na skwer Niewiniątek.
Lucjan już się tu znajdował od godziny, trawiony niepokojem.
— Czy przyjdzie? — zapytał siebie. — Czy nie zabraknie jej odwagi w ostatniej chwili, lub czy jej nie zatrzyma jaka nieprzewidziana i niepokonalna przeszkoda?