Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/424

Ta strona została skorygowana.

— Heleno, prędko, idź do swego pokoju — szepnęła pani Gobert, trzęsąc się cała.
Helena zniknęła za drzwiami pokoju Lucjana, który, jak wiemy, ona teraz zajmowała. Dzwonek znowu się ozwał, lecz tym razem gwałtowniej. Blady, ze strasznym przeczuciem w duszy, Lucjan poszedł otworzyć. Okrzyk ulgi i radości wyrwał się z jego piersi na widok osoby, stojącej na progu. To była Joanna Bertinot. Pani Gobert, nie znając małej garbuski, pytająco patrzyła na syna.
— Nasza przyjaciółka... Wierna przyjaciółka... — odparł, wpuszczając garbuskę. Następnie zawołał:
— Helenko!... Helenko!... To Joasia.
Helena wybiegła z pokoju na powitanie przybyłej. Uścisnęły się serdecznie.
— Co tam słychać? — zagadnął Lucjan.
— Przychodzę, by wam o tym donieść...
— Mów prędzej!...
— Wczoraj o dziewiątej wieczorem pani Tordier powróciła z Prosperem Rivet. — Weszli do mieszkania i pozostali tam jakie pół godziny... Potem oboje zeszli i wydawali się mocno wzburzeni... — Rozłączywszy się na rogu ulicy, poszli każdy w swoją stronę i straciłam ich z oczu, lecz ja nie ruszyłam się od okna i o wpół do jedenastej widziałam panią Tordier, powracającą samą...
— Z pewnością znalazła list Heleny — rzekł Lucjan — i chodziła na zwiady...
— I ja tak myślałam... — rzekła Joanna.
— A dziś rano?
— Dziś wyszła dopiero o dziesiątej i nie powróciła aż o wpół do dwunastej...
— Sama?
— Tak, lecz najmniej od godziny Prosper Rivet oczekiwał ją na progu domu. Weszli razem. Wtedy dopiero