Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/49

Ta strona została skorygowana.

— W kilka minut po tym znowu zasnęłam.
— I sen znów dalej się ciągnął?
— Tak, chociaż już nieco inaczej... Znajdowałam się już nie w domu ojca... Byłam na ulicy Anbry, na chodniku... Widziałam bramę domu przybraną kirem.. Widziałam trumnę, otoczoną świecami woskowymi, a na draperiach żałobnych wszędzie widniała duża litera biała T, pierwsza litera nazwiska mego ojca...
Pojmuje pani, czy to nie jest prawdziwe ostrzeżenie?
O, pani... pani... Ojciec mój jest chory.. bardzo chory... niebezpiecznie chory... Zgaduję to... Czuję... Jestem tego pewna... On umierający... a ja nie jestem przy nim i, jeżeli umrze, ja go już nie zobaczę wcale... Nie ucałuję go, nie otrzymam ostatniego jego pocałunku... ostatniego pożegnania... ostatniego tchnienia...
Helena wybuchła płaczem.
Drżała na całym ciele.
Marta objęła ją i tuliła jak dziecko.
— Moja droga, nie przestraszaj się — rzekła, całując ją. — Sny są zwodnicze.
— A czyś nie czytała w piśmie świętym o snach proroczych? — wyszeptała Helena.
— Tak, w piśmie świętym, ale teraz inne czasy — odparła p. Gévignot. — Twój sen nie ma właściwie sensu.
— O, chciałabym w to uwierzyć!
— Zastanówmy się trochę!... Gdyby ojciec twój był słaby, poważnie słaby... gdyby znajdował się w niebezpieczeństwie... matka z pewnością byłaby do ciebie o tym napisała... i niezawodnie prosiłaby mnie, ażebym cię do domu odwiozła... Tymczasem milczy, i to właściwie jest uspokajające!...
Helena westchnęła.
— Moja matka... — wyjąkała — moja matka...
Przełożona podchwyciła: