Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/64

Ta strona została skorygowana.

Garbuska wyszła i wróciła wkrótce, niosąc flaszką, o której mówił Julek Lucjanowi.
Twarz miała ponurą, brwi zmarszczone, oczy okrutne.
Zamknęła się w swoim pokoju.
W ręce lewej trzymała receptę doktora i butelkę z miksturą.
Oczy jej wpatrzyły się w tę miksturę, a usta wyszeptały:
— Uleczenie!
Po tym usiadła i z dziesięć minut pozostała tak nieruchoma, pogrążona w myślach.
— Uleczenie! — wyszeptała znowu, głosem tak cichym, że nikt by jej nie mógł usłyszeć. — To lekarstwo, zapisane przez doktora, może go uleczyć i ocalić... a wtedy życie, które prowadzę, trwać będzie dalej, nieskończenie... Będę musiała być nadal związaną z tym człowiekiem, wlec kulę u nóg... Przeciwnie, gdyby nie wyzdrowiał, zostałabym wdową, i będąc bogatą, mogłabym...
Nie dokończyła, ale błyskawica złości okrutnej zajaśniała w jej źrenicach.
Ręką prawą porwała butelkę z lekarstwem i miała już rozbić o podłogę, gdy powstrzymał ją gwałtowny odgłos dzwonka.
— Kto może tak dzwonić? — zapytała sama siebie.
Dzwonek odezwał się jeszcze gwałtowniej.
— Gdyby to był on!... — rzekła głośno.
Myśl, że Prosper Rivet, piękny komiwojażer, przychodził jeszcze wcześniej, niż się umówił, przebiegła jej przez głowę.
Postawiła flakon z lekarstwem na stole i sama pobiegła drzwi otworzyć.
Na progu stał Lucjan blady, zadyszany.
Julia Tordier, jak wiemy, nienawidziła pani Gobert i jej syna.
Tymbardziej, gdy spodziewała się teraz kogo innego.