Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/65

Ta strona została skorygowana.

Cofnęła się w tył, a twarz jej przybrała wyraz złowrogi.
— Czego tutaj pan chcesz? — zapytała tonem brutalnym.
— Na to pytanie Lucjan odpowiedział niespokojnie:
— Powiedziano mi, że wuj jest chory. Czy to prawda?
— Prawda — odpowiedziała Garbuska.
— Bardzo chory?
— Tak chory, że musiałam wezwać doktora.
— Może już za późno?
Garbuska skrzyżowała ręce na piersiach i, mierząc Lucjana od stóp do głowy, zawołała:
— Cóż to, sądzisz pan, panie Gobert, że ja muszę prze tobą się tłumaczyć. W co się pan wtrącasz?
— W to, co do mnie należy — odpowiedział Lucjan, usiłując zachować spokój wobec jędzy, której Helena była córką.
— Ja też należę do rodziny, moja ciociu, wuj mi był prawie ojcem i mam prawo dowiadywania się o jego stanie.
— Ja tylko winnam się tłumaczyć przed doktorem, a nie przed panem, którego tu sprowadza jakiś interes ukryty!
— Interes ukryty! — powtórzył Lucjan, a czuł, że go gniew ogarnia pomimo woli. — Ależ to, co mówisz, ciotko jest coś potwornego, coś niedorzeczonego! Czyż ja tu przy chodzę, aby wietrzyć jakąś sukcesję? Alboż jestem spadkobiercą, gdy wuj ma przecież córkę? Wiem dobrze, że tylko uczucie prawdziwe, szacunek i wdzięczność, są jedynymi pobudkami, które mnie tu sprowadzają!... Ty o tym, ciotko, wiesz również dobrze, jak ja!... Nie usiłuj więc zranić mnie przypuszczeniami uwłaczającymi, w które sama nie wierzysz i odpowiedz mi... Czy wuj znajduje się w niebezpieczeństwie?
— Tak się obawiam.
— Cóżeś uczyniła, ażeby zwalczyć chorobę?