Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/70

Ta strona została skorygowana.

— To Lucjan, mój kuzyn — wyjąkała.
Lucjan również ją poznał.
A gdy młodzieniec, przybiegł do niej czemprędzej, wyrzekła ledwie przytomna, zdławionym głosem:
— Stało się nieszczęście, nieprawdaż?... Przynosisz mi wiadomość o nieszczęściu?... Mój ojciec!... Co się stało memu ojcu?...
— Uspokój się, droga Helenko, błagam cię! — odpowiedział Lucjan. — Uspokój się!...
— Mój ojciec — powtórzyła córka Jakóba Tordier z niewysłowioną rozpaczą. — Odpowiedz mi prędko!... Wszak chory?...
— Tak.
— Czy niebezpiecznie?
— Boję się tego...
— O, moje przeczucia, moje przeczucia! — wyjąkała Helena, załamując ręce.
Po czym dodała natychmiast:
— A ty przybyłeś tutaj, ażeby mnie z sobą zabrać do niego?
— Nie, moja kuzynko — odpowiedział Lucjan. — Przychodzę, aby ci tylko powiedzieć, o czym wiedzieć powinnaś, a co przed tobą ukrywają bezwątpienia.
— Czy widziałeś mego biednego ojca?
Młodzieniec potrząsnął głową przecząco.
— Jakże mógłbym się z nim widzieć — podchwycił. — Matka twoja nie pozwoliła mi wejść... musiałem sam prosić, ażeby posłała po ciebie na pensję... oświadczyła mi, że rad mych nie potrzebuje wcale... Ja jednakże do ciebie przyjechałem...
Mój Boże! Mój Boże! — zawołała Helena pod wpływem rozpaczy, łatwiejszej do zrozumienia, niż do opisania. — Mój ojcze! Mój biedny ojcze!!... Ja jednakże nie mogę na to pozwolić, ażeby on umarł, a ja go wprzód nie