Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/94

Ta strona została skorygowana.

najbardziej od wiatru, a zwłaszcza uniknąć coraz częściej spadających dachówek.
Wpół do pierwszej wybiło na zegarze. Kawiarnie i restauracje w tej dzielnicy były pozamykane, przechodni prawie nie było, czasem tylko przemknęła dorożka, lub powóz, których woźnica zacinał konie i pędził, uciekając przed nawałnicą.
Pan Reynier szedł powoli, z głową spuszczoną, nieco zgarbiony.
Julia, zaciskając nóż w palcach, postępowała w cieniu, z rozwianymi przez wiatr włosami.
Oboje, jeden za drugim, przebyli ulicę Anbry, następnie bulwar Sewastopolski, weszli na ulicę Neuve-Saint-Martin, po czym doktór zawrócił na ulicę Sainte-Croix de la Bretonnerie.
Grube krople deszczu poczęły padać.
Nie było już czasu do stracenia.
Dwadzieścia kroków jeszcze i pan Reynier, wszedłszy do swego mieszkania, byłby wolny od wszelkiego niebezpieczeństwa.
Garbuska skoczyła, jak pantera, i znalazła się tak blisko od doktora, że prawie się o niego otarła.
Na ten odgłos obrócił się i przy drżącym blasku latarni gazowej zobaczył istotę bezkształtną, postać prawie fantastyczną, która się nań zamierzyła.
Zanim zdążył cofnąć się lub krzyknąć o ratunek, ręka uzbrojona Julii Tordier opadła, i nóż, który trzymała nędznica, zagłębił się aż po rękojeść w piersiach doktora.
Głuchy jęk wydarł się z jego ust.
Padł jak masa bezwładna na bruk i już się nie poruszył.
Julia Tordier, wyrwawszy nóż z głębokiej rany, z któręj krew trysnęła, cofnęła się krok w tył, rzuciła dokoła przestraszone spojrzenie mordercy, który popełnił zbrodnię, i nie mogła stłumić okrzyku przerażenia na widok