Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/100

Ta strona została przepisana.

jej łagodna i blada zachowała zaledwie niejakie ślady niepospolitej widocznie niegdyś piękności. Postać jej uginała się niemal za każdym krokiem. Chód złamany, niepewny świadczył o zupełnem wyczerpaniu sił. Na każdym rysie śmierć zdało się położyła już swe piętno. Rzekłbyś widmo, co na chwilę wyszło jeszcze z grobu i napowrót doń dążyło.
W koło nabrzmiałych powiek widoczne były ślady łez. Smutny uśmiech anielskiej rezygnacyi okrążał chwilami blade, niemal sine jej usta.
Nie podobieństwem było, patrząc na tę kobietę nie zrozumieć, że czując się z góry skazaną na śmierć schyla przed nią głowę bez skargi, bez szemrania i bohatersko czyni z życia swego ofiarę.
Niemniej jawnem było dla każdego baczniejszego obserwatora, że ta nieznajoma, przybrana w żałobę, doszła do ostatecznego stadyum cielesnego cierpienia drogą długich, bolesnych cierpień duchowych. Zmartwienia tylko, moralna boleść mogły doprowadzić do tak kompletnego zmartwienia naturę silną i dumną tej kobiety, co umierała męczennicą.
Marceli pojął to wszystko. Poczuł się zmięszanym, przejętym tym widokiem, poczuł głęboki jakiś szacunek, rozrzewnienie serdeczne, kiedy mu przyszło przejść obok tej nieznajomej sobie kobiety i mimowolnie pochylił się przed nią jak się pochyla mimowolnie przed szlachetną ofiarą.
Nazajutrz o tej samej godzinie i na temże samem miejscu pan de Labardès spotkał znów panią w żałobie i poznał ją z daleka.
Na ten raz nie była samą.
Szła krokiem powolnym i ociążałym, opierając się na ramieniu młodzieńca, syna swego prawdopodobnie, który tulił w uścisku swych dłoni jedną z rąk umierającej.
Matka i syn znajdowali się na drugim końcu długiej alei. Szli z przeciwnej strony i musieli skrzyżować się sobą za kilka minut.
W miarę jak zmniejszał się odstęp, dzielący Marcelego od idącej naprzeciw niego pary, w miarę jak rysy matki i syna dokładniej dojrzeć było można, Marceli mimowolnie zwalniał kroku. Dziwna bladość powlokła twarz jego, wzrok wyrażał zdziwienie, które niemal wyglądało na przestrach...
Bo też tyły oficer ujrzał przed sobą widmo, widmo komendanta Raula, swego przyjaciela, swego protektora, zabitego przezeń w okropnych okolicznościach, których czytelnik nasz nie zapomniał zapewnie!
Nie było to bynajmniej jedno z owych podobieństw nieokreślonych, przypuszczalnych tylko, których dopatruje się jeden, którym przeczy drugi. Nie, to był hrabia Raul w własnej swej osobie, młodszy o lat kilka niż w chwili swej śmierci... też same oczy, i to samo spojrzenie, te same usta... takaż sama postawa, taka sama figura, ruchy i podniesienie głowy takież samo zupełnie....
Syn i matka byli już zaledwie o kilka kroków od Marcelego.
Młodzieniec mówił.
Marceli czuł, że serce przestaje mu bić w piersi...
Posłyszał najwyraźniej głos komendanta!
— Skoro chcesz wyjechać, kochana moja mateczko, — mówił głos ten, — możemy wyjechać jutro.... Wiesz dobrze przecie, że nie mam nigdy innej woli nad twoją wolę... wiesz dobrze, że pragnąłbym módz odgadywać twe życzenia, aby im zadośćuczynić zanim jeszcze wypowiedziane zostaną....
— Dziecko moje ukochane, — odpowiedziała umierająca, — ja wiem, że ty masz serce twego ojca... to jedno słowo wystarczy, w niem mieści się wszystko....
Matka wraz z synem przeszli a Marceli pozostał przybity, złamany i rzucił się na ławeczkę, stojącą w pobliżu.
Nie będziemy próbowali opowiadać uraganu wspomnień bolesnych, żalu zgryzoty, wyrzutów sumienia, które zahuczały w duszy jego pod wpływem tego spotkania.
Kiedy wreszcie wyszedł ze stanu zupełnego osłupienia, które go naszło w pierwszej chwili, chora i towarzyszący jej młodzieniec byli już zdała od niego, na drodze do miasta. Jednakże dojrzał ich jeszcze.
Wstał i podążył za nimi, starając się iść o ile można spiesznie, aby nie stracić ich z oczu.
W chwili, w której mieli już wejść do jednego z tych małych domków, które wynajmują się umeblowane kąpielowym gościom, przystąpił do nich człowiek poważny wiekiem, w którym Marceli poznał jednego z kąpielowych lekarzy, znanego sobie.
Skoro się skończyła ich rozmowa, on znów z kolei przystąpił do lekarza i starając się zapanować nad swem wzruszeniem, spytał go tonem najswobodniejszym na jaki mógł się zdobyć i najobojętniejszym zarazem:
— Doktorze, co to za kobieta w żałobie, z którą rozmawiałeś przed chwilą?...
— Nieszczęśliwa kobieta, bardzo zajmująca, zapewniam pana....