Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/104

Ta strona została przepisana.

ta cofnie się z przerażeniem, przeklinając tego, z którego winy utracił ojca.... Ale niepodobna było się wahać.
Marceli przeto wyszeptał:
— Jestem baron de Labardès....
— Pan Labardès!.... — zawołał Raul. — A! pan słusznie mówiłeś, żeś kochał mego ojca i że ojciec mój kochał ciebie.... W ostatnim swym liście jeszcze, pisanym na łożu śmierci i krwią jego poplamionym, pisał o tobie mej matce, że śmierć jego uczyni cię bardzo nieszczęśliwym.... Ten list, ten święty list, którego każde słowo zatarły niemal pocałunki matki i moje, ja go posiadam... on tu jest... pokażę go panu...
Łzy ściekały z twarzy ex-kapitana, łzy palące i ciężkie na dłoń Raula i daremnie usiłował on je powstrzymać.
— A! panie, — ciągnął dalej młodzieniec, — nie taj pan tych łez przedemną, tych łez drogocennych, które płyną wywołane wspomnieniem mego ojca. — Gdyby cokolwiek na świecie mogło przynieść ulgę memu sercu, to tylko one chyba właśnie.... Czuję się nieomal szczęśliwym w niezmiernem mem nieszczęściu, skoro w chwili, w której wszystko się dokoła mnie rozsypuje w gruzy, kiedy sam pozostaję na szerokim świecie, spotykam serce przyjazne....
— Tak, serce przyjaciela... — odpowiedział Marceli, — serce oddane tobie, zapewniam cię!! Nie, sam nie jesteś na świecie! W obliczu tego grobu, co się zaledwie zawarł nad zwłokami twej matki, przysięgam ci, moje dziecko, że będę miał dla ciebie serce ojca.... Czy zechcesz mi w zamian dać cokolwiek synowskiego przywiązania?...
— Czy zechcę!?. — odparł Raul z egzaltacyą, którą usprawiedliwiała uroczystość położenia. — A! całe życie moje odtąd do pana należy — Pan mnie ocalasz teraz.... Bo do głębokiej mej rozpaczy przyłączyło się zniechęcenie bez granic... przyszłość przeraża w latach dwudziestu, gdy się wie, że ani jedna dłoń nie wyciągnie się do ciebie.... Gdybyś pan nie był przyszedł do mnie, kto wie czy byłbym miał odwagę żyć dalej, czy byłbym znalazł w sobie dość na to siły?...
— Nieszczęsne dziecko! — zawołał Marceli przerażony, — więc myślałeś o śmierci!
Raul pochylił głowę i wyszeptał:
— Tak, panie....
— W twoim wieku!...
— Chciałem zobaczyć się z ojcem... chciałem pójść za matką.... A! panie, gdybyś wiedział co to jest opuszczenie, takie absolutne opuszczenie... pustynia pośrodku świata, kiedy się czuje w sercu cale skarby miłości....
— Niestety, — pomyślał Marceli, — ja to znam.
A potem dodał głośno:
— Ale teraz tę myśli ponure już cię odbiegły, nieprawdaż?...
— O! teraz, chcę żyć, teraz nie jestem już sam na świecie... mam przyjaciela... przyjaciela mego ojca....
Spojrzenie i myśl pana de Labardès pobiegły jednocześnie w niebo.
Zdawało mu się, że ujrzy tam uśmiechniony cień komendanta Raula, przebaczający mu ponownie, po raz drugi.
— Moje dziecko, — przemówił do sieroty, — nie pozostawaj tu dłużej, potrzebujesz spoczynku.... Chodź ze mną... pójdźmy....
— Dobrze, panie, pójdę z tobą, ale pierwej pozwól mi raz jeszcze uklęknąć u tego grobu, w którym zasypia biedna moja matka.... Powiem jej, że mi przybywa pomoc... podziękuję jej, że mi zesłała pana...
Przez kilka minut modlił się Raul z zapałem na świeżej mogile, potem podniósł się, podszedł do Marcelego i powiedział mu:
— Jestem gotów, panie.... Zrób zemną co zechcesz... twoją wolę postaw na miejscu mojej, bo nie czuje nawet w sobie siły do pragnienia czegoś.
Pan de Labardès ujął ramię młodzieńca i uprowadził go w milczeniu.
W chwili kiedy obadwaj dochodzili do pierwszych domów miasteczka, Raul zapytał:
— Czy nie wrócimy do domu, który zamieszkiwała moja matka?
— Później, — odpowiedział mu Marceli.
— Gdzież więc prowadzisz mnie pan?...
— Do siebie.
Sierota nie odpowiedział ani słowa i szedł dalej za swym przewodnikiem.
Marceli zajmował w jednym z pierwszorzędnych hoteli miasta apartament, złożony z trzech pokoi.... Pomieścił w jednym z nich Raula, wmusił w niego łagodnie cokolwiek pożywienia, potem skłonił go, aby się położył na łóżku i czuwał nad snem jego z całą czułością i całą miłością matki.
Nie uważamy za potrzebne rozwodzić się tu nad szczegółami pierwszych dni, które sierota spędził u swego przybranego ojca... wystarczy nam powiedzieć, że Marceli, aby pocieszyć i ożywić młodzieńca, używał wszelkich środków i że Raul, natura nawskroś sercowa i garąca, nie wiedział jak mu okazywać swą nieskończoną wdzięczność.
Czwartego dnia Raul objawił gorące pragnienie odwiedzenia po raz ostatni domku, w którym umarła pani de Simeuse.
Pan Labardès poszedł z nim razem.
Rozdzierająca scena odbyła się w tem opustoszałem mieszkaniu. Sierota łkając klękał przed łóżkiem, na którem zasnęła matka jego na wieki, przed fotelami, na których ona siadała... szukał jej na progu każdego pokoju... przywoływał ją głośno. Wierzył niemal, że musi odpowiedzieć na jego wołanie i że i posłyszy słodki głos jej: