Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/113

Ta strona została przepisana.

mnie tylko daleko prędzej jeszcze, pilnie się strzegąc, przysięgam ci, nie dopuścić do podobnej próby....
— Czy tak sądzisz rzeczywiście?
— Pewien tego jestem.
— Czy i ty takbyś postąpił?
— No, juściź!
— Nawet z twym ojcem!
— Z nim więcej niż z kimkolwiek innym.... Co to jest wogóle ojciec?... Szkatuła, dana nam przez przyrodę, którą dopiero zgon nam otwiera, a po której winnoby się dziedziczyć o ile można najprędzej.... Przypomnij sobie moją, teoryę o koniecznym zreformowaniu kodeksu.
— Dajże pokój, kochany Gontranie, nie mówisz przecież tego co myślisz! — wyszeptał Jerzy, którego ostatnie zdania niedorostka przejęły mimowolnym dreszczem.
— Słowo honoru, tak, — odparł Gontran.
— To niepodobna!
— Ależ ręczę ci, że to najszczersza prawda.... To cię zadziwia w pierwszej chwili, bo twoja filozofia nie dosięgła wyżyn mojej i w tobie jest jeszcze sporo przesądów, które ci nawbijano w głowę.... A! mój drogi Jerzy, ludzie twojej generacyi strasznie się pozwolili wyprzedzić tej, co po nich następuje bezpośrednio.... Ale ja mam nadzieję, że cię przerobię...
Prowansalczyk nie odpowiedział ani słowa.
Zdumiewająca pewność młodego chłopca, niezmącona jego pewność siebie tak go oszołomiały, że czuł kompletne obezwładnienie umysłu.
Gontran potrząsnął głową.
— O! ja to widzę, że ty nie jesteś przekonany, — rzekł, — ale mnie to nic nie obchodzi, przeświadczenie o słuszności co mówię znajdzie się później....
I na nowo podjął swą przerwaną opowieść.
— Podróż nasza wciąż tym samym szła trybem... Codzień zaledwie mały kawałek robiliśmy drogi, aby nie utrudzić zbytecznie mej matki, która użalała się, że jest cierpiącą. Co wieczór zatrzymywaliśmy się na popasach i sypiali w oberżach, gdzie kwaśnem winem trzeba było oblewać twarde kurczęta i cielęcinę ze szczawiowym sosem.... Opłakane wspomnienia!... Nakoniec szóstego dnia przybyliśmy do Paryża.... Myślałem, że zajedziemy do hotelu Maurice lub do którego innego z tych eleganckich karawan-serajów, w których nie sposób nie zamieszkać skoro się nazywa hrabią Presles i ma na swe zawołanie się tysięcy liwrów rocznej renty.
»Ale gdzie tam!
»Nasze powóz pocztowy zawozi nas przed bramę jakiegoś wielce podrzędnego meblowanego domu, przy ulicy de la Ville-L’Evêque, gdzie ojciec mój już naprzód zamówił sobie mieszkanie. To mieszkanie, składające się z czterech, czy pięciu pokoi było niesłychanie śmieszne. Był tam na górnem piętrze pokój dla mnie, połączony z resztą mieszkania schodami kręconemi, aby wyjść lub wejść, potrzebowałem przechodzić przez salę jadalną i przedpokój....
»To ci się wydaje nieprawdopodobnem, mój Jerzy, a jednak to najszczersza prawda!...
»Dodaj do tego, że nie przywiedliśmy z sobą ani lokaja dla ojca, ani dla mnie, ani panny służącej dla pań. Wyglądaliśmy na podróżujących mieszczuchów!... Mnie to upokarzało i gniewało strasznie. Ja przecież jestem ostatnim przedstawicielem rodu hrabiów de Presles... mój ojciec nie ma prawa zmuszać mnie do prowadzenia egzystency i gałgana!... Co ty o tem myślisz?
— O, mój kochany Gontranie, — odpowiedział Jerzy, — ja nic nie myślę, nie miałem jeszcze czasu sformułować mego sądu... oczekuję dalszego ciągu twoich wrażeń z podróż, które wydają mi się niezmiernie ciekawie opowiadanymi....
— Pochlebco!
— Słowo daję, że nie. Mówię, co myślę...
— Zachowaj, mój drogi, twe komplimenta do chwilę, w której stanę się rzeczywiście zajmującym!... Idę więc dalej: Pobyt nasz w domu meblowanym, o którym ci wspomniałem, był zresztą bardzo niedługim. Pewnego poranka ojciec mój powrócił z miasta, kiedy już śledziliśmy przy śniadaniu i oznajmił matce mojej, że znalazł dom odpowiedni i że przeprowadzimy się do niego tego samego jeszcze wieczora.... W kilka godzin później powiozły nas dorożki, tak dorożki, ku polom Elizejskim! Co ty na to?... Generał hrabia de Presles, kawaler orderu Św. Ludwika i Legii honorowej, hrabina jego żona, syn jego i córka — dorożką, pomyśl, dorożką!
»To było za wiele! Przecież ojciec mój nie doszedł jeszcze w zupełności, do tego wieku, w którym popada się w zdziecinnienia!
»Nasze wehikuły, po trzydzieści sous na godzinę, okrążyły i wjechały w ulicę Chaillot. Czy ty znasz ulicę Chaillot?
— Znam.
— Wiesz zatem, że jest zdumiewająco brzydka i smutna, że trawa tam wyrasta pośród kamieni bruku i że na niej stanąwszy wydaje się człowiekowi, że jest conajmniej o jakie pięćdziesiąt mil od Paryża.... Nieprawdaż?
Prawda.
— Dorożki toczyły się wciąż... naraz ojciec zawołał: stój! Wyjrzałem ciekawie i ujrzałem długi mur, przecięty szeroką bramą, pomalowaną na zielono. Domy lekarzy i notaryuszów wiejskich miewają zwykle takie drzwi. Jeden z woźniców zszedł z kozła i zadzwonił. Otworzono.... Dorożki zajechały w dość obszerny dziedziniec i zatrzymały się przed schodami niemal tak omszałem!, jak schody wilii Labardès.... Poczułem jakby coś w rodzaju lodowatego płaszcza