Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/114

Ta strona została przepisana.

owijało mi się dokoła ciała, kiedym wstąpił w przedsionek tego starego pałacu, dosyć wspaniałego ale stojącego pustką od lat dwudziestu pięciu, a który ojciec mój wynajął z calem umeblowaniem staroświeckiam. Po za domem rozciągał się wielki ogród, otoczony wysokiemi ciemnemi murami, istnie więzienmi mury i zarosły drzewami o liściach wybujałych, bladach i o pniach czarnych jak atrament. Klasztor nie byłby tak ponurym, jak to wszystko razem wzięte. Słowo honoru, powiedziałem sobie: tu chyba z pewnością pojawiać się muszą duchy. Pałac ten musiał być stawianym ku ukryciu jakiegoś banity lub wyjętych z pod prawa, którzy zmuszeni byli się ukrywać, ale na pewno nie był przeznaczony nigdy na rezydencyę dla bogatej rodziny, przybywającej spędzić zimę w Paryżu. Widocznem było, że mój ojciec coraz już więcej dziecinnieje.
»Wnętrze odpowiadało pod każdym względem powierzchowności pałacu: wielkie pokoje, nawpół ogołocone z mebli, gdzie pleśń okrywała marmury kominków, gdzie lustra tak pozieleniały, że jeśli się w nich przejrzałeś, pomyśleć mogłeś, że masz przed sobą widmo! Bez najmniejszej wątpliwości, grzyby musiały porastać meble salonu....
»— Jakże, Gontranie, — zagadnął mnie ojciec, — jakże ci się podoba nasze nowe mieszkanie?...
»— Straszliwe... — oopowiedziałem bez wahania — a jeśli ojciec zechce tu przyjmować, trzeba będzie wszystko chyba z gruntu przewrócić.
»— Nie będę miał tego kłopotu... — odpowiedział mi ojciec.
»— Jak to?...
»— Bo nie mam zamiaru przyjmować.
»— Ani trochę, ani nawet mało ludzi?
»— Ani mało, ani dużo, nie będę przyjmował wcale.
»— Jeśli wszakże ojciec nie będzie przyjmował, w takim razie i my nigdzie nie będziemy mogli bywać w świecie.
»— Nie postaniemy tam mogą.
»— A przecież w Paryżu jest cała masa nie — tylko już znajomych ojca ale krewnych....
»— Nie mylisz się....
»— I my się z nimi nie zobaczymy?
»— Taki mam zamiar.
»— Ani z przyjaciółmi, ani z krewnymi?....
»— Z nikim.
»— Ale dla czego?
»— Bo matka wasza jest cierpiącą i potrzebuje spoczynku i dla tego właśnie nie spędzamy zimy w Marsylii, aby uniknąć gwaru i wymagań światowego życia.
»— To będzie strasznie niewesołe, — bąknąłem.
»— Masz sposób uniknienia nudów, — odpowiedzią! mi ojciec, który dosłyszał słowa moje.
»— Jakiż to?...
»— Zajmij się.
»— Czemże chciałbyś, ojcze, żebym się zajmował?...
»— Pracą.
»— I jakiejże to pracy miałbym się oddać?...
«Tu ojciec mój uznał za właściwe wypowiedzieć całą litanię, nad miarę długą, rzeczy, których wedle niego nie umiałem, a których trzeba mi było się nauczyć.
— Ja, i om pewien, że do głębi znam wszystkie potrzebne w życiu umiejętności, nie udawałem oczywiście przekonanego zbytecznie....
«Mój ojciec wzruszył ramionami, zmarszczył brwi i dodał:
»— Róbże sobie z pracą co ci się podoba, jest jedna rzecz tylko, o którą mi chodzi i której domagam się stanowczo... to oględności w postępowaniu. Nie chcę i nie pozwolę, aby skandale Tulońskie tu się wznowiły! Wasza matka potrzebuje jak największego spokoju i oszczędzania jej... gdybyś swem postępowaniem nowe sprawił jej niepokoje, kto wie czy skutki tego nie odbiłyby się bardzo smutnie na jej zdrowiu.... Czuwajże sam nad sobą z jaknajwiększem staraniem... ja czuwać będę z mojej strony i uprzedzam cię, że dni pobłażania minęły już, a że na ciebie wogóle wyrozumiałość bardzo źle działa, bądź przeto pewien, że jestem zdecydowany położyć twoim wybrykom tamę wszelkiego rodzaju środkami, do jakich użycia upoważnia mnie władza moja i bądź pewien, że przed żadnym z tych środków się nie cofnę....
«Ukończywszy tę mówkę, którą przytoczyłem ci niemal dosłownie, ojciec mój wsunął mi w rękę rulon dwudziestu pięciu luidorów.
»A! jakże byłym pragnął, aby był zdwoił lepiej sumę, a natomiast uwolnił mnie od mówki!
»Na nieszczęście nie pozostawiono mi wyboru!
»Wziąłem pieniądze i wsunąłem je do kieszeni, dziękując ojcu wielce uprzejmie....


VI.
FORMOZA.

— Od tej chwili, kochany mój Jerzy — ciągnął dalej Gontran, — rozpoczęło się dla nas życie najokropniej ponure, jakie sobie tylko wyobrazić można! Jak mi to zapowiedział był ojciec, drzwi pałacu pozostały szczelnie zamknięte... nie przyjmowaliśmy ani psa, ani kota. Matka moja i siostra nie wychodziły nigdy krokiem z domu, chyba tylko w niedzielę na mszę. Ojciec wynajął przynajmniej powóz, którego używał rzadko, a co ja, to już nigdy, bo nie lubię innych koni nad konie rasowe i powozy herbowe. Wszystkie twarze, prócz mojej miały piętno nadludzkiego