Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/118

Ta strona została przepisana.

»— Ja ci będę w tem pośredniczył... mam wszystko czego wymagają....
»W kwadrans potem miałem już w kieszeni dwa tysiące franków w złocie. La Follade pożyczył odemnie pięćset, ależ to było całkiem naturalne, tyle mu byłem obowiązany....
»Pobiegłem do mojej pięknej aktoreczki, która mnie przyjęła uprzejmością Nr I-szy i zdawała się mniej zadowolnioną z klejnotów niż z mojej chęci przypodobania jej się, czego przyniesienie ich było dowodem.
»— Kochany mój wicehrabio, — rzekła mi, — jesteś najmilszym, najprzyjemniejszym ze wszystkich młodzieńców jakich znam.
»— Jeśli to prawda, — odpowiedziałem, — dla czegóż nie chcesz pani, abym też był i najwięcej kochanym zarazem?
»— Kto powiedział, że pan nim nie jesteś?
»— A kto mi dowiedzie, że jestem?
»— Niedowiarku, potrzebaż ci dowodów!...
»— Miłoby mi było je otrzymać!...
»— A więc może dam ci je... bądź tu jutro o godzinie oznaczonej....
»— Nie mógłżebym zostać już dzisiaj?...
«— Nie, dziś na mnie czekają w teatrze, muszę iść na próbę.... Zresztą gram dzisiaj, jutro natomiast będę wolną....
«Odszedłem pełen nadziei. Ta cudna dziewczyna oczywiście szalała za mną.
«Nazajutrz o godzinie oznaczonej przybyłem. Formozę zastałem stojącą w pośrodku salonu, przybraną w elegancką suknię z popielatej jedwabnej materyi, szal miała narzucony na ramiona, wstęgi kapelusza związane pod brodą.
«— Czy nie widziałeś pan przed bramą mieszkania karety?... — spytała mnie.
»— Tak, widziałem.
»— To moja....
»— Pani wychodzi! — wykrzyknąłem.
»— Natychmiast i nie wychodzę sama....
»— A z kimże to?
»— Z tobą, mój milutki cherubino d’amore...
»— Brawo!... i gdzież to jedziemy?...
»— Zobaczysz... mam wielkie plany.
»W pięć minut potem byliśmy już w drodze. Opuściliśmy Paryż, mijali rozkoszne wioski po za nim; jechaliśmy wzdłuż wybrzeży Sekwanny, wdzieraliśmy się po jakiejś stromej, w górę pnącej się drodze i pojazd nasz zatrzymał się wreszcie na krawędzi lasu prawdziwie roskosznogo, najpiękniejszego, jaki widziałem w mem życiu.
»— Gdzież to jesteśmy? — spytałem Formozy.
»— Jesteśmy w Saint-Germain, — odpowiedziała mi. — Podasz mi pan ramię i pójdziem oboje przechadzać się po lesie....
»W tej chwili przyszło mi natychmiast na myśl, że żadnym sposobem nie mogę być z powrotem na ulicy Chaillot w obiadową godzinę... i natychmiast też zdecydowałem się. Pojmujesz dobrze, mój kochany Jerzy, że w tej chwili zajmowało mnie wcale co innego niż zły humor mego ojca. Powiedziałem sobie, że trzeba będzie oczywiście przejść jakiś kwadrans złego humoru, ale za zbyt miłą perspektywę ofiarowano mi w zamian za to, abym był w stanie myśleć o przysłości, od której oddzielało mnie całe pół dnia jeszcze....
»Zapomniałem o wszystkiem, myśląc tylko o tej i rozkosznej przyrodzie dokoła nas... o promieniach słońca, łamiących się pośród liści drzew rozłożystych... w ścieżynach tajemnych, wplecionych w gąszcz lasu, pośród którego błądziłem, czując jak ulubiona kobieta opiera się na mojem ramieniu.
»W chwilę później Formoza i ja zgubiliśmy się w lesie, a ja najsłodszym mym głosem szeptałem jej, w uszko najpiękniejsze, najmilsze i najczulsze słowa w świecie; towarzyszka moja uśmiechała się do mnie zasłuchana.
»Muszę tu, mój przyjacielu Jerzy powiedzieć ci, że od czasu do chwili, kiedy aktorka i ja dziwnie zmęczeni opuszczaliśmy Saint-Germain, upłynął okrągły tydzień.
— Tydzień! — zawołał Jerzy zdumiały.
— Mój Boże tyle, tyle właśnie.... Pierwsze dni ubiegły z błyskawiczną szybkością... ostatnie wlokły się nudne, z istną powolnością tortur....
— Po cóż więc było zostawać?
— Albo ja wiem?... Przez miłość własną może.
Formoza nie chciała się pierwsza przyznać do znudzenia, a ja szedłem za jej przykładem....
— Ależ twoja rodzina?...
— Rodzina moja najmniejszego nie miała pojęcia o tem co się dzieje ze mną.
— Więc tyś nie myślał zupełnie o śmiertelnym niepokoju, w którym pogrążeni być musieli twoi rodzice.
— Z początku nie myślałem o tem zupełnie, pomyślałem o tem później dopiero, ale co było robić, wino było ściągnięte, jak mówi pospolite przysłowie, trzeba je było wypić.... Jednakże nie mogłem zapatrywać się całkie na zimno, na to przyjęcie, jakie czekało mnie w domu zapowrotem... może to i z tego powodu nawet tak wciąż odwłóczyłem chwilę mego powrotu....
— To było cofnięcie się, aby tem lepiej módz przeskoczyć....
— A skoro dowiesz się dalszego ciągu mej awantury, zobaczysz, że do przytoczonego przysłowia mógłbyś w okolicznościach obecnych dodać: »u brzegu rowu machnięcie kozła!« W każdym razie jednak zrobiłem co było można, aby lepiej rów przesadzić i