Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/125

Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, dziecko moje, czy ty masz do mnie zaufanie?
— Mniej więcej....
— To nie dosyć! Czy ty mi ufasz zupełnie?
— A więc, tak.
— Czy zechcesz w ręce moje złożyć pełnomocnictwo i przyjąć mnie za medyatora między ojcem twoim a tobą?... Czy zechcesz powierzyć mi całą tę sprawę i doprowadzić rzecz do zupełnego i szybkiego pojednania?...
— Czy sądzisz, że zdołasz doprowadzić do tego?
— Spodziewam się.
— A godność moja nie będzie temi pertraktacjami w niczem skompromitowaną?
Jerzy miał serdeczną ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem prosto w nos śmiesznego smarkacza, prawiącego o swej godności, ale powstrzymał się i odpowiedział:
— Bynajmniej, w niczem....
— Nie każą mi czasem wracać do Paryża?
— Przyrzekam ci to.
— Przez czas zaś trwania negocyacyj, co mam robić?
— Pozostaniesz tu ze mną.
— A jeśli ci się nie uda pogodzenie?... Jeśli ojciec mój nie zechce słyszeć o niczem, czy wówczas dopomożesz mi do urzeczywistnienia mego zamiaru i wyjechania do Włoch?...
— Owszem.
— Z pewnością?...
— Mój drogi Gontranie, zapamiętaj to sobie, że moje jedno słowo znaczy więcej niż przysięgi i zaklęcia bardzo wielu ludzi....
— Dobrze więc... Ależ do tej chwili ja nie mogę pozostawać tak absolutnie bez grosza... — przerwał młody chłopak, którego kieszeń straszliwie lękała się próżni.
— Pożyczę ci tysiąc franków, pod jednym wszakże warunkiem....
— Jakimż to?
— Tym, aby generał nigdy nic o tem nie wiedział.
— A! — zawołał Gontran, śmiejąc się, — otóż to warunek, który mi się bardzo podoba i który akceptuję z całego serca....
— W takim razie zgadzamy się z sobą?
— Najzupełniej.
— We wszystkich punktach?...
— We wszystkich.
— Daj mi więc rękę i licz na mnie....
Gontran wyciągnął rękę i położył ją na wyciągniętej dłoni Jerzego.
— Skoro więc jesteś tak uprzejmym i dobrym, — rzekł po chwili, — nie wiem dla czego nie miałbym powiedzieć ci zaraz rzeczy, która z pewnością bardzo cię uszczęśliwi....
— A ta rzecz?... — spytał Jerzy z instynktownem wzruszeniem i trwogą.
— To to, że znam ładną dziewczynę, którą i ty znasz również, noszącą imię Dianny de Presles, która dla niejakiego Jerzego Herbert ma w sercu uczucie, nie mające nic wspólnego z obojętnością....
— Co ty mówisz?... — wyszeptał Jerzy. — Co ty mówisz, Gontranie?... Twoja siostra....
— No i cóż! moja siotra jest taką samą jak inne córy Ewy.... Ma serce, a ma je na to, aby go