Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/126

Ta strona została przepisana.

używać.... Kochasz ją i ona Łocha ciebie.... Powiedzie mi, co ty tu widzisz w tem dziwnego?...
— Ależ to niemożliwe, tak, niemożliwe... — bąkał Prowansalczyk, w jakiemś dziwnem upojeniu, nie śmiejąc dać wiary temu co słyszał.
— A! więceś ty nigdy chyba nie przyjrzał się sobie?... — odparł Gontran. — Przecież tyś bardzo przystojny, mój Jerzy.... Jeśliś dotąd o tem nie wiedział, ja ci to mówię.... Dla czegóż więc nie miałbyś być kochonym?... Jeśli zresztą nie chcesz mi wierzyć, nie wierz, jakkolwiek powiedziałem ci najszczerszą prawdę....
— Ale na jakiejż podstawie przypuszczasz?...
— A to dobre! Wszystko o tem mówi, wszystko!... Ja znam się na miłości, mój kochany Jerzy, tak dobrze jak lekarz zna się na febrach.... Istnieją charakterystyczne symptomaty, które nie mylą nigdy... A więc symptomaty te, wielkie i małe, siostra moja łączy je wszystkie i to w sposób tak bijący w oczy, że mniej nawet wprawne i mniej jasnowidzące spojrzenie dostrzedz je musi natychmiast. Ilekroć w jej obecności rozpocznie się rozmowa o Prowancyi, lub okolicach zamku Presles, natychmiast pokieruje tak rozmowę, aby ona zeszła na ciebie.... Skoro tylko wymówionem zostanie twe nazwisko twarz jej mieni się natychmiast, to staje się purpurową jak kwiat granatu, to bladą jak lilia.... Ilekroć mówi o tobie do matki, głos jej nabiera dziwnie miękkiej, łagodnej intonacyi, a wzrok staje się powłóczystym.... Pewnego dnia wreszcie, jakoś zaraz po naszej installacyi na ulicy Chaillot, wszedłem niespodzianie do pokoju, w którym ona rysowała. Czemprędzej odwróciła kartkę albumu, aby zakryć przedemną rozpoczętą robotę.... Rzecz oczywista, że to był najpewniejszy sposób aby mnie zaciekawić do jej zobaczenia.... We dwie godziny później, kiedy Dianna czytała matce, powróciłem do jej pokoju, przerzuciłem album.... I zgadnijże com zobaczył....
— Jakże mógłbym odgadnąć? — spytał Jerzy tak wzruszony, że ręce i usta drżały mu jak w febrze.
— No, nie chcę cię dręczyć dłużej... — ciągnął Gontran; — zresztą ty byś nie śmiał nigdy zgadnąć tego.... Mój kochany przyjacielu, zobaczyłem twój portret, twój własny portret, rysowany z pamięci i zdumiewająco podobny.... Co ty o tem sądzisz? Czyż to nie jest próba nieomylna i czy zechcesz utrzymywać po tem jeszcze, że moja siostra cię nie kocha?
— Nie! — zawołał Jerzy, — nie, teraz już nie wątpię!... nie chcę wątpić!... A! Gontranie, kochany Gontranie! jak ty mnie czynisz szczęśliwym!
— Jeśli chcesz w zastępstwie Dianny mnie ucałować, nie żenuj się bynajmniej.... Wierzaj mi, ja już przed dwoma godzinami, kiedyś mnie tak czule witał u drzwi twoich, wiedziałem wybornie, że nie dla mnie przeznaczone były te pocałunki.
Po chwili podjął znów Jerzy:
— Być kochanym, to wiele; ale to nie dosyć jeszcze.... Jak sądzisz, czy ja mogę mieć nadzieję?.. Czy sądzisz, że generał i matka twoja zezwolą?
— Abyś został mężem Dianny? — dokończył Gontran.
— O to właśnie chciałem cię pytać....
— Ja o tem ani na chwilę nie wątpię....
— Jednakże z punktu widzenia świata, taki związek może niemal uchodzić za mezalians.... Pomyśl, że ja nie jestem szlachcicem!
— To rzecz małego znaczenia.... Być może, że z początku rodzice moi stawiać będą jakieś małe trudności... a nawet i tego się nie spodziewam, ale w każdym razie szybko ulegną.... Alboż to dziewczyna zakochana nieda temu zawsze rady z odrobiną wytrwałości tylko?... Zresztą mój ojciec kocha cię bardzo, a matka nasza szczególniejszym odznacza szacunkiem... a potem masz majątek, który uchyla wiele przeszkód!... Nakoniec, to pewna, mój Jerzy, że Dianna do ciebie należeć będzie, a nie do kogo innego, na to ci daję słowo!... Ty jesteś szwagrem po mojej myśli... ty mi nigdy nie będziesz prawił morałów i będziesz pożyczał pieniędzy! To też pragnę za pół roku najdalej tańczyć na twojem weselu! I nikt też inny jak ten łobuz Gontran nie będzie do chrztu trzymał pierwszego twego potomka. Więc jego zdrowie! zdrowie mego siostrzeńca!...
I Gontran pochwycił butelkę wina szampańskiego, jeszcze nie napoczętą, wlał jej połowę w wielką czarę z japońskiej porcelany i wychylił ją duszkiem.


IX.
KORESPONDENCYA.

Ktobądź z mniejszą lub większą zręcznością umie zagłębiać skalpel anatomiczny w fibrach ludzkiego serca, niemało musi być zdumionym, widząc, do jakiego stopnia interes osobisty jest potężnym motorem nawet na natury najszlachetniejsze i najszczodrzej uposażone.
Bezspornie dusza Jerzego Herberta należała do owych dusz wybranych, nawskroś przejętych prawością i prostotą. Nikt, o ile wiemy, nie zechce temu przeczyć. Nigdy młodzieniec ten nie byłby dopuścił jakichśkolwiek pertraktacyj z swem sumieniem prawem a nieugniętem.
A jednakże w upojeniu, wywołanem rewelacyami Gontrana, które mu dały pewność, że miłość jego nie była bezwzajemną, ucieszył się on mimowolnie, a może nawet wbrew swej woli z wybryków niedorostka.
Powody tej radości łatwe są do pojęcia i możemy bez trudu zanalizować je w kilku wierszach.
Rola pośrednika między ojcem słusznie gnie-