Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/127

Ta strona została przepisana.

wnym i synem zbuntowanym, czyliż nie zacieśni więcej jeszcze węzłów, łączących Jerzego z domem Presles?...
Jeżeli usiłowania te zbliżenia i pogodzenia obu, uwieńczone by zostały pomyślnym skutkiem, jak miał nadzieję... jeśli, dzięki rozumnym jego radom, jego serdecznej interwencji, uda mu się naprowadzić dobrowolnie zbłąkane dziecko na lepszą drogę, czyliż rodzina cała nie będzie mu obowiązaną do wdzięczności za przysługę, której serce ojca i matki nie zapomina nigdy.
Czyliż wówczas podobna byłoby wynagrodzić tyle gorliwości odmową?
Jerzy zadawał sobie to pytanie i bez wahania odpowiedział nań zawsze przecząco.
Otóż co działo się w umyśle młodego Prowansalczyka, w chwili gdy Gontran, zadowolniony ze śniadania, zapalał sobie cygaro, wybrane starannie i rozpierał się w fotelu, pogwizdując jakąś aryjkę, zapożyczoną u panny Formozy, której słowa, wielce pieprzne, trudnoby nam było tu powtórzyć.
— A więc, kochany mój Jerzy, — powiedział nagle młody chłopiec, — stanęło na tem, że jestem twoim gościem i twym stołownikiem, aż do nowego zwrotu rzeczy?...
— Stanowczo na tem stanęło.
— A czy pewien jesteś, że cię w niczem żenować nie będę?...
— A! moje drogie dziecko, tyś tego równie pewien jak ja!
— Bo to widzisz, w mym charakterze przyszłego szwagra, mam tu zamiar rozgościć się zupełnie wedle mego upodobania....
— Jesteś tu w domu i wszystko co do mnie należy, należy tem samem i do ciebie.
— Otóż to piękne słowo. Czy uwierzyłbyś, że ojciec mój nie wypowiedział go nigdy do mnie w żadnej okoliczności.
Jerzy uśmiechnął się.
— Nie potrzebował on mówić ci tego, — dodał następnie, — bo to się samo z siebie rozumiało....
— Nigdym ja tego nie spotrzegał, — odparł Gontran.
I bez wszelkich wstępów dodał zaraz:
— Czy nie zechciałbyś kazać mi osiodłać konia?...
— Wyjeżdżasz?
— Tak, chciałbym zrobić małą wycieczkę do Tulonu....
— Ale bez lekkomyślności, nieprawdaż?...
— O! bądź spokojny.... Od chwili, w której dobrowolnie oddaję się pod twoją opiekę, będę grzecznym i rozsądnym jak anioł... chodzi mi o to, aby ci przynieść zaszczyt.... A propos, mój Jerzy, przyrzekłeś mi pięćdziesiąt luidorów....
— Dam ci je.... Chodźże do mego pokoju.
W pięć minut później, Gontran dosiadał konia, jednego z koni Jerzego. Odjeżdżając już zapytał:
— O której godzinie jadacie tu obiad?
— O szóstej. Czy dla ciebie to dogodnie?
— Jak najdogodniej. Stawię się na czas. Tylko proszę cię nie zapomnij tam kazać wstawić w letnią wodę jedną lub dwie butelki Porto na pięć minut przed obiadem....
— Przyrzekam ci, że o tem nie zapomnę....
— I kaź zanieść do pokoju, który przeznaczasz dla mnie, pudełko cygar.
— Stanie się, jak żądasz.
— Do widzenia więc, kochany mój Jerzy.... Jesteś prawdziwym wzorem, prawdziwego przyjaciela.... Orestes, Damon i Kastor w obec ciebie byli niczem... to też ja będę dla ciebie Pyladem, Pythiaszem i Polluxem!...
I Gontran popędził galopem.
Jerzy, pozostawszy sam, zamknął się w swej pracowni, usiadł przed biurkiem i począł rozmyślać nad listem, który mu należało napisać do hrabiego Presles.
Po jakiejś godzinie może takich głębokich rozmyślań, wziął za pióro i szybko nakreślił brulion owego listu.
Ukończywszy go, odczytał, mazał, przekreślał, dopisywał, zmieniał, dodawał, aż wreszcie całkiem był już zadowolniony z formy swej epistoły.
Wtedy przepisał list, włożył w kopertę i napisał: — Panu generałowi hrabiemu Presles, w własnym pałacu, przy ulicy Chaillot, na Polach Elizejskich, w Paryżu.
Następnie służącemu wydał rozkaz, ażeby konno jechał coprędzej do Tulonu i list ten oddał na pocztę, tak aby odszedł jeszcze wieczorną pocztą.
List ten zawierał zaś następne słowa:
»Panie Hrabio, drogi i szanowny mój sąsiedzie!
»Nie mam potrzeby szukać jakiejś wymówki, aby usprawiedliwić pozorną niedyskrecyę, jaką jest przerwanie pańskiej paryzkiej samotności. Wymówka, której mógłbym szukać, nastręczyła mi się sama: to dobra nowina, którą mam przesłać Panu.
»Niechaj pani hrabina pozbędzie się niepokojów, które ją dręczą od dni tylu.... niechaj macierzyńskie jej serce przestanie drżeć o los dziecka, niechaj jej oczy z łez oschną....
»Nie przychodzę ja coprawda prosić Państwa, byście zabili tłustego cielca na powrót marnotrawnego dziecięcia, ale przychodzę przynajmniej powiedzieć wam: syn winny a przecież kochany, nie jest bynajmniej jeszcze zgubionym, jest dla niego droga powrotu.... Instynkt, który doprowadza do gniazd zbłąkane ptaszęta, skierował go ku kolebce jego dzieciństwa.... Gontran znajduje się w Prowancyi... jest w