Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/135

Ta strona została przepisana.

trzaskali z biczów z energią ludzi, którzy spodziewają się sutego tryngieltu.
Zaprząg ten cały zmuszony był zwolnić nieco biegu skóro począł wjeżdżać pod górę.
Po upływie kilku sekund Jerzy i Gontran zrównali się już z drzwiczkami karety.
— Ależ to on! to oni... to syn mój... — wyszeptała hrabina, wychylają się, aby pochwycić rękę, którą Gontran ku niej wyciągał; on pochwycił rękę matki i poniósł ją do ust z uczuciem cudownie odegranem. Dianna stłumiła cichy okrzyk, poznawszy Jerzego Herberta, do którego mówił generał z serdecznością.
— Mój drogi Jerzy, spodziewałem się niemal tej uprzejmej niespodzianki....
— Dowód to, że mnie znasz dobrze, panie hrabio, — odparł młody człowiek.
I nastąpiły teraz owe pomięszane wyrazy, owe pytania niezliczone, stanowiące tło rozmowy między osobami, które długo były z sobą rozdzielone, a które wreszcie się odnajdują po tej rozłące.
My tymczasem zajrzyjmy do wnętrza karety.
W głębi jej siedziała pani de Presles z córką. Na przedzie generał i świeża, ładna wieśniaczka w stroju ludowym Normandyi.
Ta wieśniaczka trzymała na ręku śliczniutkie biało różowe stworzenie, starannie owinięte w falę batystu i koronek, uśpione głęboko.
Było to dziecię hrabiny, młoda Normandka zaś oczywiście była mamką.
Czytelnicy nasi może nie zapomnieli jeszcze, że w ów wieczór balu w willi Salbert, przedstawiliśmy im generała jako wysokiego, pięknego starca sześćdziesięciopięcio letniego, dystyngowanego niezmiernie, o postaci i zachowaniu iście książęcem. Powiedzieliśmy im podówczas, że mimo wiek swój, zachował on postać wyprostowaną młodzieńczo, że twarz jego o rysąch charakterystycznych a delikatnych zarazem, będących nieomylną niemal wskazówką rasy nieskażonej, zachowała całą czystość pierwotnych linii. Dodaliśmy, że wielkie jego oczy blado błękitne, łagodne a dumne równocześnie, mogły, zda się, patrzeć wprost w słońce i że spojrzenie ich pewne, otwarte a jasne nigdy przed innym nie spuszczało się wzrokiem. Nakoniec, a to zakończało charakterystykę portretu, skonstatowaliśmy, że włosy, śnieżystej białości okalały czoło wyniosłe, zbrużdżone głębokiemi zmarszczkami, na którem, zda się tronował majestat panowania.
Od owego czasu, kiedyśmy rysowali pobieżnie ten profil z natury, generał postarzał się bardzo. Zaledwie jedenaście miesięcy ubiegło, a panu de Presles przybyło conajmniej z lat dziesięć.
Postać jego straciła dawną swą gibkość... ramiona pochyliły się, zgięły... skroń ogołociła z włosów... niezliczone zmarszczki niby sieć delikatna a zwarta pokryły zbladłe policzki... a wzrok nie był już błyszczącym i pewnym jak wówczas; od czasu do czasu tylko błyskał on jeszcze dawnem swem spojrzeniem, zazwyczaj zaś już był niepewny jakiś, mdły i muskał z lekka tylko przedmioty, nie zatrzymując się na żadnym z nich dłużej.
Jerzy na pierwszy rzut oka dopatrzył zmian tych i poczuł na ich widok pewien żal i niepokój zarazem. Widocznem było, że generał musiał przecierpieć wiele. Czyliż błędy Gontrana były jedyną przyczyną tych cierpień?...
Pani de Presles pozostała tąż samą. Boleść tu i owdzie zaledwie położyła na jej obliczu ślady swego przejścia, ślady niemal niedostrzegalne na Lej pięknej kreolskiej twarzy. Trzebaby było chyba bardzo powiększającego szkła niezmiernie szczegółowej obserwacji, ażeby zauważyć dokoła powiek lekką obwódkę żółtawą, zmarszczkę zaledwie dającą się dostrzedz u kącików ust i na marmurowo białem czole, by wreszcie odszukać kilku niteczek srebrnych wmięszanych w bogaty czarny warkocz.
Wyraz twarzy tylko uległ zmianie. Na miejscu owej dawnej miękkości roskosznej, czytać można było w rysach jej czystych i poprawnych rodzaj głębokiego zniechęcenia, rodzaj jakiegoś rozpacznego znużenia. Rzekłbyś, że wielka, wszystko w ruch wprowadzająca sprężyna jej duszy musiała pęknąć.
Diannę pozostawiliśmy na koniec, a to dla tego, że ją to właśnie trzeba nam obserwować z ciekawością, niespokojną może nieco.
Młoda dziewczyna nie utraciła nic z wspanialej, z niezrównanej swej piękności... była ona zawsze, była więcej niż kiedykolwiek teraz właśnie ową piękną Prowansalką! A jednakże lica jej utraciły poprzednią zorzy krasę i oblokły się w bladość matową marmuru.... Smętny uśmiech zastąpił dawny śmiech dziecięcy na jej ustach. Oczy jej stały się jakieś rozmarzone i wzrok utracił ową cechę swobody i figlarności dziewczęcej.
Tak przeobrażona Dianna przywodziła na myśl raczej obraz uroczej młodej kobiety niż dziewicy.... Co zaś więcej jeszcze uzupełniało to jej podobieństwo, to serdeczny promień spojrzenia ilekroć spojrzała na małą Blankę, to uścisk gorący, niemal namiętny, którym darzyła ją od chwili do chwili.
Po zamienieniu pierwszych słów, Jerzy przyglądając się maleńkiej, której wpół uchylone powieki ukazywały błękitne jak niebo oczęta.
— A! pani, — zawołał, zwracając się do hrabiny, — jakiż to cenny klejnot wieziesz w dom, ta dziecina będzie tak piękną jak matka jej i siostra!...
Hrabina z wysiłkiem uśmiechnęła się do Jerzego.
Dianna pobladła nagle tak, że aż zniknął z ust jej karmin; zdawało się, że blizką jest, zemdlenia.
Szczęściem dla niej, kareta na chwilę zatrzyma-