Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/136

Ta strona została przepisana.

na, ruszyła w tej chwili, a Jerzy zajęty powstrzymywaniem swego, konia nie mógł zauważyć dziwnej zmiany, zaszłej na te słowa w jej twarzy.
We dwie godziny mniej więcej po opisanem powitaniu, powóz wraz z towarzyszącemi mu jeźdzami, zajeżdżał w bramę zamku Presles, gdzie cała służba zebrana oczekiwała na panów tak długo nieobecnych.
Zatrzymywany przez generała i hrabinę, Jerzy pozostał na obiedzie w zamku i nie wyjechał z niego aż przed samym już wieczorem.
Gontran zainstalowany na świeżo pod rodzicielskim dachem, wykonał najsumienniej pierwszą część programu, którego całkowite spełnienie miało mu napędzić do kieszeni sześć tysięcy franków.
Ojcowskie serce nie pragnie niczego więcej nad możność nadziei. Generał widząc syna swego tak skromnym, tak łagodnym, tak całkowicie przeobrażonym i odmienionym na korzyść, dziękował Jerzemu z całego serca i począł z zaufaniem poglądać w przyszłość.


∗             ∗

Zwolna, w miarę jak dni biegły, rozpogadzały się w zamku twarze i utrącały ten wyraz głęboko smutny, który rzucał się tak bardzo w oczy w chwili powrotu.
Świeży koloryt zdrowia powracał na lica Dianny i można było jak niegdyś słyszeć wesoły głos jej, rozlegający się w ścianach zamku.
Tylko chwilami, zda się bez najmniejszej przyczyny nachodziły ją dziwne jakieś smutki nagle, najczęściej wówczas gdy się znajdowała wobec małej Blanki, którą przecież pieściła na równi z samą matką.
Gontran pozornie zachowywał się bardzo przyzwoicie a generał, patrząc na niego, pomrukiwał nieraz:
— Jednakże ja za prędko zrozpaczyłem.... Jerzy miał słuszność... chłopak grzeszył tylko nadmiarem temperamentu.... Myliłem się, sądząc go zbyt surowo... niechaj Bóg będzie błogosławionym.... Dobra krew jednak nie zawodzi nigdy!
Jerzy nie pomijał ani jednego dnia, aby nie przybyć do zamku. Hrabia przyjmował go zawsze jak syna kordyalnie i okazywał jak chętnie go tu widzi. Tym sposobem połowa życia młodzieńca upływała obok Dyanny, z którą grywał razem na fortepianie i z którą w towarzystwie generała odbywał długie konne przejażdżki.
Wieczory zgromadzały rodzinę całą pod stuletniemi kasztanami parku, jeśli posiedzeniom takim sprzyjała tylko pogoda... w małym letnim saloniku zaś skoro deszcz, tak rzadki gość w Prowancyi, nie dozwalał opuszczać domu. Juzy zawsze brał w tych posiedzeniach udział.
W tem ciągiem zbliżeniu się, niepodobieństwem było, aby miłość Jerzego do Dyanny nie znalazła setki sposobów ujawnienia się. I niepodobieństwem było również, aby Dyanna nie zrozumiała niemej mowy skromnego swego wielbiciela i aby generał i żona jego nie rozejrzeli się niebawem w sytuacyi. Ponieważ przeto, wiedząc o tem, nie starali się temu przeszkodzić, widocznie więc ją uznawali i pochwalali.
To przynajmniej mówił sobie Jerzy z zwykłą logiką zakochanych i codziennie większej nabierał nadziei i wiary w przyszłość.
Co do uczuć Dyanny względem niego, młody człowiek z tą skromnością, która jest towarzyszką nie odłączną niemal wszelkiego uczucia głębokiego a poważnego, nie śmiał zdefiniować, czy życzliwość jej była wprost tylko braterskiem uczuciem, czy też czemś więcej?... Chwilami miał nadzieję... potem znów czasem bez wszelkich pozornie przyczyn realnych, wątpił o swojem szczęściu.
Drobna wszakże okoliczność naraz wyświeciła stan serca panny de Presles.
Pewnego wieczora, po obiedzie, generał, hrabina, Dyanna, Gontran, który najosobliwszym w świecie wypadkiem dziś jakoś nie miał ochoty zrobienia wycieczki do Talonu, a nakoniec i Jerzy, zgromadzeni byli w parku pod olbrzymiemi kasztanami, o których wspomnieliśmy już powyżej.
Wszyscy siedzieli dokoła kamiennego stołu, po stawionego w pośrodku dość szerokiego placyku.
Wieczór był przepiękny.... Lekki wietrzyk, przejęty wonią kwiatów, wzruszał wierzchołkami drzew olbrzymich. Miliardy gwiazd, tak licznych jak ziarna piasku na nadbrzeżach Oceanu, połyskiwały i migotały jak dyamenty na ciemnym nieba lazurze. Księżyc w pełni przeglądał z po za gąszczu drzew i kładł łagodne, białe swych promieni światło na ziemi, nadając pniom drzew i krzakom fantastyczne jakieś kształty.... W dali słychać było szum morza spokojnego, co nie rozbijało się o wybrzeża, ale lekką cichą falą napływało i muskało tylko stopy lądu.
Pani de Presles poleciła tu podać sorbaty, zamrożoną limoniadę i kawę frapowaną, następnie rozmowa poczęła się toczyć, przeskakująca z przedmiotu na przedmiot najrozmaisza w swych tematach.
Od chwili do chwili tylko powracało to niezmienne zdanie powtórzone to przez tę, to przez ową osobę z grona:
— Mój Boże! co za cudowny wieczór!
— Mnie on przywodzi na myśl noc jedną, noc najokropniejszą w mojem życiu... — ozwał się Jerzy nagle.
— O jakiejże to nocy mówisz, mój przyjacielu? — spytał generał.
— O pewnej nocy, przeżytej w Afryce....
— Więc pan byłeś w Afryce? — zawołała pani Presles.
— Tak, pani.