Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/140

Ta strona została przepisana.

wagę, moje dziecko!... a zdaje mi się, że mogę dodać: miej także nadzieję!
— A! generale, oby cię Bóg wysłuchał!
— Wysłucha mnie, bo zasługujesz na to... Dalej idź-że zaraz spróbować.
— Czy nie lepiej byłoby może odłożyć to do jutra?
— Odłożyć?... dla czego? Czy musisz przygotować na ten cel mowę?... Czy też nie śmiesz może stawić czoła pięknym oczom dziewczyny?... Nie, nie, mój panie zakochany, me odkładaj... Ja lubię jasne sytuacye... Lubię przedewszystkiem zwycięztwa odnoszone na bagnety...
— Pójdziesz zobaczyć się z Dyanną natychmiast — dodał generał ze śmiechem — inaczej cofam moje pozwolenie... Czekaj że tutaj na mnie... pójdę dowiedzieć się czy Dyanna jest u matki i przyszlę ją zręcznie tutaj...
Hrabia Presles wyszedł z biblioteki, pozostawiając w niej Jerzego, pogrążonego w zachwycie i niepokoju.
Z jednej strony cieszył się bez granic, że u generała zyskał tak szybkie i zupełne poparcie zamiast opozycyi, której się lękał.
Z drugiej strony, rozmowa, którą miał mieć z Dyanną, zdawała mu się najbardziej przerażającą rzeczą w świecie. On, którego oczy tak często szukały młodej dziewczyny, aby do niej przemawiać z nieprzepartą wymową, czuł już naprzód, że język paraliżuje mu myśl, że ma to wszystko wypowiedzieć ukochanej.
Ta nieśmiałość u człowieka w wieku Jerzego, z jego pozycyą, człowieka, co jak on żył przecież jest poniekąd nieprawdopodobną, a w każdym razie niewytłómaczoną. Cóż robić jednak skoro tak było a nie inaczej.
Drzwi biblioteki otwarły się. Jerzemu zaszumiało nagle w uszach; błękitne płomyki poczęły mu migotać przed oczyma, natychmiast wszakże oprzytomniał spostrzegłszy, że to nie Dyanna wchodzi lecz generał.
— Moje kochane dziecko, — ozwał się ten ostatni, — twoja narzeczona, (nazywam ją tak, aby ci dodać odwagi), twoja narzeczona jest w parku.... Biegnijże tam prędzej, poszukaj, znaleź, wytłómacz się a tymczasem błogosław bogu zakochanych, który ci daje za sprzymierzeńca całą przyrodę i promienie słoneczne, zbłąkane we mchach parku, kwiaty otwierające w niebo swe kielichy i lejące swe wonie, słowiki i makolągwy zawodzące hymn miłości.... Z takimi alyantami, zwycięztwo z góry jest przy tobie! Spieszże się moje dziecko. I ja z niecierpliwością wyczekuję rezultatów kroku, który uczynić zamierzasz... spieszno mi dowiedzieć się, czy cię będę mógł nazwać moim synem.
Jerzy, wahający, zwrócił się ku drzwiom.
— Bardzo prawdopodobnie, — dodał generał, — zastaniesz Dyannę u kamiennego stołu pod kasztanami albo też w pawiloniku....
Młodzieniec wyszedł i zapuścił się w głąb parku, idąc wskazanym przez generała kierunkiem.
Placyk pod kasztanami był pusty.
Jerzy przeto zwrócił się ku pawilonowi.
Pawilon ów, budynek malowniczy w rodzaju szwajcarskiego szaletu, był ulubionem schronieniem Dyanny podczas upałów letnich. Uczyniła ona zeń prawdziwe sanktuarium i wszystkie zwykłe przedmioty pracy swej i rozrywek, tu były nagromadzone. Tu był jej fortepian, tu farby i sztalugi. Szafa do książek zawierała najulubieńsze jej dzieła... Szeroka otomana pokryta kretonem służyła za łoże, gdy jej przyszła ochota odpoczywania po zajęciu. Trudno byłoby doprawdy obmyślić lepiej dobraną sytuacyę nad ten ładny szalet, stojący pośród gazonu otoczonego dwuwiekowemi drzewami. Wycięte drzewa parku dozwalały z okien jego patrzeć wprost na morze Śródziemne, w dalekiej perspektywie. Wielkie statki przesuwały się w dali w ramie z zieleni.
Dyanna częstokroć spędzała tu całe poobiedzia w tej ustroni uśmiechnionej a wonnej, to pracując nad jakąś akwarellą, to puszczając biegłe palce po klawiszach ze słoniowej kości i wywołując z nich jaką fantastyczną melodyą, to znowu z książką w ręku leżąc na otomanie, czytając lub marząc.
Młoda dziewczyna bowiem rysowała i malowała z prawdziwym talentem. Tak samo miała niezmierny talent do muzyki.... Głos jej czysty a giętki niezwykłą miał skalę tak, że gdyby Dyanna przyszła była na świat w innej sferze, byłaby jako artystka miała zapewnioną przyszłość.
W chwili, w której Jerzy wchodził na lekkie wzgórze, na którem stał pawilon, Dyanna siedziała przed fortepianem i śpiewała dziwaczną piosenkę, własnej kompozycyi, chwilami żywą jak hiszpańska segedyka, to znów pełną rzewnego smutku. Tekst był utworem jednego z młodych owoczesnych poetów.