Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/141

Ta strona została przepisana.

Przez drzwi nawpół uchylone głos biegł na zewnątrz.
Jerzy zatrzymał się, przysłuchując.... Nakoniec kilka olśniewających akordów zakończyło ostatnią zwrotkę. Dyanna przestała śpiewać, a makolągwy, ukryte w krzewinach róż, skorzystały z tej przerwy i poczęły z kolei teraz świegotać swą piosenkę.
Jerzy, jak to powiedzieliśmy, zatrzymał się c kilka kroków zaledwie od progu.
Dyanna nie domyślała się nawet jego obecności, bo gruba warstwa piasku na ścieżce stłumiła zupełnie szelest jego kroków. Przez szczelinę drzwi młodzieniec mógł ją widzieć wybornie.
Głowa jej była w tył przechylona... wzrok, nieruchomie utkwiony gdzieś w dali, miał w sobie dziwny wyraz bolesnego zamyślenia.... Jedna jej ręka oparta była o klawisze, druga opadała bezwładnie na białą suknię... usta jej poruszały się zwolna, jakby wymawiały jakieś niedosłyszane dla niczyjego ucha wyrazy.
W tej niedbałej pozycyi Dyanna była piękną i wzruszającą zarazem, istny żywy posąg Rezygnacyi.
Jerzy zcicha zapukał do drzwi.
Młoda dziewczyna drgnęła tak, jak drgnąć musi ktoś, nagle ze snu zbudzony, któremu z sennych marzeń odrazu każą przejść do rzeczywistości życia. Oczy jej zwróciły się ku Jerzemu.... Głębokie zdziwienie wybiło się na jej twarzy... podniosła się, mimowiednie prawą rękę położyła na sercu, może po to by powstrzymać gwałtowne jego bicie i wyszeptała, usiłując się uśmiechnąć:
— Jakto! to pan, panie Jerzy!... Omal się pana nie przelękłam, takem nie spodziewała się zobaczyć tu pana.... Czy pan tu szukasz mego ojca?... Nie ma go tutaj... Nie widziałam go... ale przypuszczam, że go pan zastaniesz w zamku....
— Przed chwilą właśnie opuściłem generała... — odpowiedział młodzieniec, zakłopotany niemniej chyba od Dyanny, — a jeśli pozwoliłem sobie przerwać samotność pani, to właśnie uczyniłem z jego woli....
— Ojciec pana tu przysłał?... — powtórzyła panna de Presles.
— Tak, pani....
— Więc masz mi pan co do powiedzenia?...
Jerzy w milczeniu skinął głową.
— Od niego: czy od siebie?... — ciągnęli, dalej Dyanna.
— Od siebie... ale za jego upoważnieniem...
— A więc mówże pan... — wyszeptała dziewczyna, przywołując na usta nowy uśmiech, równie wymuszony jak porzedni. — Nie musiałabym być kobietą, gdybym nie była ciekawą dowiedzieć się, co to tak tajemniczego masz mi do powiedzenia, bo z zachowania pańskiego wnoszę, że chodzi tu o jakąś tajemnicę.... Miałażbym się mylić?...
— Nie, pani, nie mylisz się ani trochę... Istotnie mam ci odkryć tajemnicę... tajemnicę mego serca... — dodał Jerzy tak cichym głosem, że Dyanna raczej odgadła niż dosłyszała tych słów ostatnich.
Od chwili wejścia Jerzego do pawilonu panna Presles pobladła strasznie. Teraz twarz jej nagle oblókł gorący, płomienny rumieniec.
Jerzy już zaszedł ządaleko, aby podobnem mu było się cofnąć. Uzbroił się w całą odwagę i na wzór owych bohaterskich tchórzów, co to aby być pewni