Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/142

Ta strona została przepisana.

siebie, że się nie cofną, rzucają się na oślep głową naprzód w największe niebezpieczeństwo, mówił dalej z namiętną egzaltacyą:
— Kocham cię, pani... kocham miłością głęboką, niezmierną, pełną szacunku, która zapełnia całą duszę moją i która nie skończy się aż z życiem chyba.... Mojem marzeniem na przyszłość, moją nadzieją szczęścia, jedyną ambicyą mojej młodości jest pragnienie skłonienia cię do przyjęcia mego nazwiska i powierzenia mi twej przyszłości, twego szczęścia... Rodzina twoja, pani, aprobuje i godzi się na urzeczywistnienie tych marzeń moich, tych moich pragnień.... Ojciec twój, pani, powiedział mi, że chętnie zezwoli na nazwanie mnie swym synem, że jednak pani zależysz tylko wyłącznie od siebie i od ciebie tylko mężna cię otrzymać.... Otóż dla czego tu przyszedłem... otóż dla czego widzisz mnie pani teraz u nóg swych... otóż dla czego udaję się do pani, jak do Boga i pytam, czy zechcesz otworzyć przedemną niebo nadludzkiej radości, czy też zechcesz pogrążyć mnie w rozpacz bezgraniczną....
Kiedy Jerzy formułował to oświadczenie, przybrane w formę poetycznej przesady, właściwej naturom południowym, twarz Dyanny mieniła się kilkakrotnie, przybierając coraz to inne wyrazy; malowało się na niej najgłębsze wzruszenia, najróżnorodniejsze uczucia koleją.
Kiedy wreszcie wysłuchała do końca wszystkiego, odzyskała spokój, jakkolwiek wydawała się złamaną samą siłą doznanych wrażeń a bladość jej mogła współzawodniczyć z białością jej sukni.
Wyciągnęła rękę, aby podnieść młodzieńca, który istotnie padł przed nią na kolana i którego chłodem przejęło dotknięcie tej ręki.
— Panie Jerzy, — ozwała się głosem, który silił się na spokój ale drżał, wymawiając każde słowo, — ja wiem, że pan jesteś zacnem i szlachetnem sercem... duszą czystą, prostą i uczciwą... dumną też jestem i wdzięczną, że to serce i ta dusza mnie się oddały... Wiem, że uczyniłbyś szczęśliwą tę, której przyrzekłbyś szczęście... wiem, że nie zbrakłoby nigdy twej miłości dla tej, której byś ją poprzysiągł....
Dyanna zatrzymała się na chwilę.
Jerzy skorzystał z tej przerwy:
— Ależ nią jesteś pani i tylko pani....
— Wiem o tem, — odpowiedziała Dyanna, — wiem o tem... nie wątpię... i za tę miłość szlachetną, — ciągnęła dalej z zachwycającą prostotą, — serce moje nie jest ci niewdzięcznem....
— Mój Boże! — wyszeptał Jerzy — mój Boże czyliż dobrze zrozumiałem!... Kochasz mnie!... Czyż to mi powiedziałaś.... Dyanno? czy to chcesz mi powiedzieć?
— Tak, — odparła dziewczyna z tą heroiczną iście prostotą, która jest prawdziwej dziewiczości znamieniem i która w najodleglejszem podobieństwie nie stoi z wszelką ohydną pruderyą i udaniem wszelakiem, — tak, Jerzy, ja cię kocham....
— Kochasz mnie! — powtórzył młody człowiek, przejęty nagle uniesieniem. — Kochasz mnie! Ależ w takim razie... w takim razie przyszłość do nas należy... cała jej radość do nas, całe szczęście.... Będziesz moją... moją na zawsze! moją ukochaną małżonką.... Mój Boże... czy to podobna, że na ziemi istnieje tyle szczęścia.... I jestże na niej szczęście równe memu?... Czemże ja sobie zasłużyłem na nie? Boże mój, pozwól mi żyć.... Niechaj mnie ręka Twa nie dosięga, bom ja zanadto szczęśliwy.... Dyanna miałaby zostać moją żoną!... Alboż podobna ośmielić się w to uwierzyć?... O, jeśli kochasz mnie, jak mówisz, powtórz ty mi, że to prawda, że to rzeczywistość... powtórz mi, że to jest możliwem,...
Jerzy na nowo ukląknął przed młodą dziewczyną; pochwycił obie jej ręce i przyciskał je do ust w namiętnem upojeniu.
Dyanna cała drżała pod tem ust jego dotknięciem; przez chwilę zdało się, że zemdleje; bladość jej wzrastała z każdą sekundą.
— Jerzy, — wyszepnęła głosem złamanym przez wzruszenie, — a! czemuż nie pozwoliłeś mi dokończyć... czemu nie wysłuchałeś mnie do końca?... Jerzy, twoja radość przywodzi mnie do rozpaczy, bo zmuszona jestem zadać jej cios okropny.... Jerzy, przed Bogiem, który mnie słyszy, przysięgam ci, że cię kocham z całej mej duszy i że nigdy nie będę kochać nikogo prócz ciebie... Jerzy, jedynem szczęściem dla mnie byłoby poświęcić ci życie... a przecież nigdy nie będę twą żoną... nie... nigdy... nigdy... nigdy!...
Głos Dyanny umilkł w długiem łkaniu. Jerzy, który słuchając tego sądził, że jest igraszką snu chyba, patrzał na nią teraz z przerażeniem i zadawał sobie pytanie, czy jakieś nagłe szaleństwo nie ogarnęło jej umysłu!...
Młoda dziewczyna upadła na posadzkę, jak gdyby nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa... padła na kolana obok otomany i twarz ukryła w jej poduszkach, łkając konwulsyjnie.
A pośród tego płaczu i łkania usta jej powtarzały ciągle to straszne słowo:
— Nigdy!... nigdy!... nigdy....
Jerzy stał obok niej i w wątpieniu szukał wyjścia z tej rozpaczy, co go ogarniała coraz więcej... odtrącał ze wszystkich sil świadectwo własnych zmysłów, Przesuwał ręką po czole i mówił sobie;
— Nic z tego, co widzę, nie jest prawdą!... wszystko, co słyszę jest tak nieprawdopodobnem, tak niemożliwem! Śnię chyba i muszę się zbudzić.