Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/143

Ta strona została przepisana.
XIII.
SFINKSOWA ZAGADKA.

A jednak nie, Jerzy nie śnił!... Niebawem miał dowód nieodparty rozpacznej rzeczywistości, tej sceny, której był świadkiem.
Zwolna ustawały łkania Dyanny... jęki jej słabły, a wreszcie ustały zupełnie. Siły jej wyczerpane na chwilę powróciły znowu. Podniosła się naprzód na łokciach, potem oparłszy jedną rękę na poduszkach otomany powstała i wyprostowana, nieruchoma stała teraz przed Jerzym, z wzrokiem utopionym w jej spojrzeniu.
W pierwszym paroksyzmie tej niepojętej dlań rozpaczy, wpośród poruszeń konwulsyjnych niemal wypadł Dyannie z włosów jasny rogowy grzebień, który podtrzymywał na jej głowie grube warkocze pięknych jej włosów. Te prześliczne włosy, jasno-kasztanowate o złotych odblaskach spływały falą w nieładzie po jej ramionach i piersi, otaczając twarz złocistą ramą. Kilka łez ostatnich, spadało zwolna po kropli z rzęs jej długich i staczało się zwolna po bladej, białej jak marmur twarzy. W tej chwili podobną ona była do zmarłej, co na jakąś godzinę grób opuściła.
Oczy Jerzego spoczywały na niej z wyraźnym niepokojem i niemal przerażeniem. Stan, w którym znajdowała się panna de Presles, w oczach jego jedynie mógł się tlómaczyć jakimś chwilowym chyba napadem szaleństwa.
Dyanna pojęła co się dziać musi w umyśle Jerzego i dawiodła, że pojmuje, bo odpowiedziała mu na myśl jego tajemną.
— Nie, panie... nie, mój przyjacielu... — odpowiedziała mu głosem cichym a powolnym, — nie, ja nie postradałam zmysłów.... Wybacz mi, że ci pozwoliłam być świadkiem bolesnego napadu, którego powodów pojąć nie możesz.... Wyznanie tego przywiązania, które masz dla mnie... żądanie, abym została twą żoną — winny mnie były uczynić szczęśliwą... o, nad wyraz szczęśliwą.... One natomiast złamały me serce. Nie pytaj mnie o nic... niepodobieństwem by mi było odpowiedzieć... Nie chciałabym. nie mogłabym tego uczynić.... Powiedziałam ci, że cię kocham... powtarzam ci to teraz, bo to prawda!... Powiedziałam ci: że nie będę nigdy należeć do ciebie... niestety!...i to jest prawdą... Dodam jeszcze teraz, że nie mogąc być twoją żoną, nie będę też niczyją.... Wobec Boga ci to poprzysięgam... A teraz miej litość nademną.... Cierpię okropnie... muszę koniecznie pozostać samą.... Opuść mnie, ale bez goryczy, bo jeśli tyś nieszczęśliwym przezemnie, przysięgam ci, że twoje nieszczęście nie zdoła dorównać memu!!
— Dyanno! — zawołał Jerzy — Dyanno, na imię Boga, racz mi odpowiedzieć.... Cóż chcesz, aby się stało ze mną z tą niepewnością w głębi duszy?... Kochasz mnie, mówisz... kochasz, a skazujesz nas oboje na mękę stokroć gorszą od śmierci!.. A więc skoro tego potrzeba, ja się poddam, będę spokojny... ale niechże wiem przynajmniej, jakie powody zmuszają cię do dręczenia mego serca... tego serca, co biło tylko dla ciebie!... Moje żądanie jest słusznem, nieprawdaż?... Nieprawdaż, że je uwzględnisz, że nie odrzucisz mej prośby.... Człowiek skazany na karę śmierci, umierając świadom jest przynajmniej swej zbrodni... uważaj mnie za takiego zbrodniarza i tak się obejdź ze mną... powiedz mi co zrobiłem, czem zawiniłem... A potem mnie odpędzisz... ale pierwej mów, błagam, mów!
— Po raz drugi, — wyszepnęła z wysiłkiem młoda dziewczyna, — po raz drugi zaklinam cię, miej litość nademną... widzisz dobrze, że mi sił braknie... widzisz, że cała się chwieję, że się nie mogę utrzymać na nogach, że za chwilę padnę u nóg twoich.... Jerzy, jeśli nie chcesz abym umarła, w imię twej dla mnie miłości, nie nalegaj.... Pozostaw mnie....
Dyanna, domawiając tych słów, gięła się jak kwiat, którego łodygę złamała burza. Głos jej słabł, gasnął, oczy zalane łzami przysłaniały się powiekami.
Jerzy nie dodał już ani słowa.
Skłonił głowę przed młodą dziewczyną i zwrócił się ku drzwiom pawilonu.
W chwili, kiedy już do tych drzwi dochodził, odwrócił się.
Dynna padła była na kolana, wargi jej poruszały się jak w modlitwie przedśmiertnej.
Bez wątpienia, widząc ruch Jerzego, sądziła, że się zawahał i nie chce się jeszcze oddalić. Wyciągnęła ku niemu obie ręce, błagalnym giestem, pełnym niemej i rozdzierającej wymowy.
Młodzieniec zrozumiał ten gest i uciekł.
Przez godzinę blizko błądził pośród labiryntu ścieżek parku, ani wiedząc dokąd idzie, nie próbując nawet się w nich zoryentować, na poły szalony pośród tej okropnej zagłady wszystkich jego nadziei, pozbawiony nawet władzy myślenia.
Nakoniec zwolna przyszedł wreszcie do siebie... Odzyskał zupełnie władze swego umysłu... przeszedł napowrót w myśli najdrobniejsze szczegóły niepojętej dlań sceny, najmniejsze słowo Dyanny, usiłował zrozumieć znaczenie dziwnej zagadki, której rozwiązanie tak ściśle związane było z jego szczęściem.
Daremne usiłowania! Nigdy chyba sfinks starożytnych nie skrywał lepiej okropnych swych tajemnic!...
Przeświadczony o swej niemocy, Jerzy opuścił kamienną ławeczkę, na którą się rzucił i skierował się ku zamkowi krokiem podobnym do stąpania lunatyków, co dążą gdzieś we śnie.
General i pani de Presles oczekiwali go z nie-