Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/144

Ta strona została przepisana.

pokojem, a długa jego rozmowa z Dyanną wydała im się dobrą wróżbą.
Jedno wszakże spojrzenie na twarz jego, zmienioną pod wpływem piorunujących wrażeń, zburzyło wszystkie ich nadzieje.
— Mój Boże! — zawołała hrabina, — co się to stało!...
— Pani, — odpowiedział Jerzy, — widzisz w tej chwili bardzo nieszczęśliwego człowieka i to nieszczęśliwego bez jakiegośkolwiek ratunku, bez nadziei, bez wyjścia...
— Czy Dyanna powiedziała panu, że cię nie kocha! — zawołał żywo generał.
— Niestety! — wyszeptał prawie młodzieniec — chciałbym, żeby mi to była powiedziała.... Serdecznem uczuciem, poświęceniem bez granic, można zwyciężyć nawet chłód największy.... Moźliwem jest przecie zbudzić duszę uśpioną, zrodzić miłość w sercu obojętnem... Panna de Presles powiedziała mi, że mnie kocha....
— A więc? — spytali naraz generał i hrabina.
— Powiedziała, że mnie kocha... — powtórzył Jerzy, — ale dodała równocześnie, że nigdy nie zostanie moją żoną... Słyszycie państwo, nigdy! nigdy!...
Pani de Presles przerwała drżącym głosem:
— A tę odmowę, przywodzącą pana do rozpaczy, — rzekła, — tę odmowę, która dotyka nietylko chwili obecnej ale i przyszłości, na jakichże oparła powodach?...
— Powody jej, pani!... A, gdybyż mi one były znane, mógłbym przynajmniej może je pokonać!... Ale nie... nie.... Panna Dyanna odmówiła mi wszelkiego wyjaśnienia.... Prosiłem!... błagałem!... Posąg chyba byłby się wzruszył moją rozpaczą, moją usilną prośbą!... Ona pozostała nieubłaganą!... Wszystko, cośmy sobie powiedzieli wzajem, ona i ja podczas tej smutnej rozmowy, czy chcecie to państwo wiedzieć? Posłuchajcież... powtórzę wam....
Jerzy opowiedział całą scenę zaszłą w pawilonie, tak, jak ją przedstawiliśmy czytelnikowi.
Skoro skończył, pani de Presles wyszeptała, ale tak cicho, że niepodobieństwem było słów jej dosłyszeć:
— Biedna Dyanna!... nieszczęśliwe dziecko!... ciężko odpokutowuje występek, którego była ofiarą, a nie współwinowajczynią!
— Teraz więc, — podjął Jerzy po chwili milczenia, — teraz kiedy już państwo wiecie wszystko, widzicie sami, że niema dla mnie żadnej nadziei...
Hrabina podeszła do niego i pochwyciła jego ręce.
— Bóg mi świadkiem, — przemówiła doń, — że nie chciałabym budzić i podsycać w twej duszy tych złudzeń trawiących, które rozdzierają i zabijają skoro się rozsypują w gruzy!... a jednak tobie, któryś tak godnym miłości, tobie, któregobym tak pragnęła nazwać moim synem, przychodzę z głębi serca powiedzieć: — Miej nadzieję!... miej jeszcze nadzieję!...
— Jakto! pani, — zawołał Jerzy nagle, powracając do życia, — a więc nie wszystko jeszcze skończone?... więc nie stracona wszelka nadzieja?...
— Nie... tak przynajmniej sądzę...
— Panna Dyanna mogłaby zmienić jeszcze to okropne postanowienie?... — Być może?...
— I cud ten... bo to byłby cud prawdziwy... komużbym zawdzięczał?...
— Mnie... z pomocą boską....
— O, pani, niechajże Bóg dozwoli, aby ci się powiodło!... Niechaj On sprawi, abym mógł zostać twym synem, a przysięgam ci, pani, że nigdy równie głęboko, równie szczerze nie kochał żaden syn swej matki....
— Ja to wiem, drogie moje dziecko, jaką cenę ma twe serce, ile ono jest warte i dla tego to właśnie taką przywiązuję wagę do urzeczywistnienia się twoich i naszych pragnień....
— Co mam czynić?...
— Nic, przynajmniej na teraz nic.... Opuść zamek, powróć do siebie i tam oczekuj....
— Czy to oczekiwanie będzie bardzo długiem?
— Nie umiałabym ci powiedzieć, ale nie zaniedbam nic, co będzie w mej mocy, aby je jak nąjkrótszem uczynić....
— Czy nie mógłbym przyjechać jutro?...
— Nie.
— Dla czego?...
— Ponieważ nieobecność twoja jest potrzebną do dania Dyannie czasu do namysłu, do zastanowienia się nad całą sprawą.... Chciałabym, aby to kochane dziewczę z doświadczenia przekonało się do jakiego stopnia brak jej ciebie będzie....
— Ale, — wymówił zcicha Jerzy i przebiegł go dreszcz trwogi, — jeżeli próba ta przeciw mnie wypadnie?... Jeżeli panna de Presles przeciwnie spostrzeże, że moja nieobecność pozostawi ją obojętną?...
Mimo całą poważną stronę tej sytuacyi, hrabina nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Uspokój się, — powiedziała mu, — skoro serce takie, jak serce Dyanny, raz się oddało komuś, to już oddało na zawsze.... Dyanna, nie widząc cię, tem więcej tylko myśleć będzie o tobie....
— Bo... mnie, pani, tak potrzebnem jest ją widzieć....
— Uzbrój się w odwagę i cierpliwość, tak potrzeba, tak potrzeba nieodmiennie.
— Ale przynajmniej racz pani oznaczyć granicę jakąś przypuszczalną dla niezmiernej ofiary, której żądasz po mnie....
— A więc niechże to będzie dwa, trzy dni.
— Jakże to długo, o mój Boże!... trzy dni!...