Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/145

Ta strona została przepisana.

— Moźliwem jest, że i mniej będzie... Starać się będę skrócić o ile się da tę surową a potrzebną próbę.... W każdym razie nie wyjeżdżaj pan nigdzie z domu i nie przyjeżdżaj tutaj dopóki nie otrzymasz specyąlnych wskazówek....
— Jakże je otrzymam?...
— Napiszę panu słóweczko.
— Kto mi je przywiezie?
— Gontran.
— A! pani jesteś moją opatrznością!...
— Zaczekaj że, aby mi się powiodło, nim mnie pan poczniesz błogosławić!...
— Otóż to słowo, które mnie przeraża! Czy lękasz się pani niepowodzenia?...
— Niestety, powodzenie nie jest zupełnie pewne, ale raz jeszcze powtarzam ci: miej nadzieję!...
Po tem ostatniem pocieszającem słowie, Jerzy pożegnał się z generałem i panią de Presles i wsiadł do powozu, który w kilka minut później toczył się po drodze do willi, unoszony szybkim, rytmicznym biegiem czwórki koni.
— Trzy dni! — powtarzał sobie młody człowiek przez drogę, — trzy dni oczekiwania!... trzy wieki niepewności i śmiertelnej obawy!... Czyliż zdołam dożyć ostatniej godziny tych trzech dni i ostatniej minuty tej godziny?... Dyanno!... Dyanno! czemże zawiniłem przeciw tobie i za co karzesz mnie za tyle miłości takiem cierpieniem!...


∗             ∗

W chwili gdy powóz Jerzego wyjeżdżał z dziedzińca zamku, pani de Presles, zapuściła się w ścieżyny parku i zwróciła ku pawilonowi, gdzie wiedziała na pewno, że zastanie córkę.
Dyanna siedziała na otomanie z głową pochyloną, z obu dłońmi zanurzonemi w rozsypanych włosach. Oczy jej martwe i sucho nie miały już ani jednej łzy, spojrzenie miało jakiś wyraz obłędu niemal.
Młoda dziewczyna powstała zobaczywszy matkę wchodzącą i wymówiła z prostotą:
— Wiesz już wszystko, mamo, nieprawdaż?
Pani de Presles zbyt wzruszona, aby módz mówić, skinęła tylko głową potwierdzająco:
— A! moja matko... moja matko... jaka ja jestem nieszczęśliwa!...
Hrabina nie miała innej na ten okrzyk odpowiedzi prócz pocałunków, któremi okryła bladą twarz swego dziecka i łez, które się zmięszały z jej łzami.
— Ale czemże ja zbłądziłam? — spytała Dyanna po chwili. — Co zawiniłam?... co zrobiłam Bogu, że mnie skazuje na takie udręczenia?...
I na ten raz pieszczoty tylko były jedyną odpowiedzią pani de Presles.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

XIV.
MATKA I CÓRKA.

Nazajutrz wieczorem Dyanna z matką przechadzały się zwolna pod sklepieniem zieleni w alei wielkich, starych drzew kasztanowych. Hrabina w obu swych dłoniach trzymała rękę córki i rzadkie tylko słowa, przerywane długiem milczeniem, zamieniały się z cicha między dwoma kobietami.
Widocznie pani Presles usiłowała zdobyć potrzebną odwagę do rozpoczęcia trudnej znać rozmowy.
Nagle zatrzymała się i przyciągnąwszy Dyannę ku sobie tak, że opasała ją wpół swemi ramiony ozwała się, dotykając ustami bledziutkiej jej twarzyczki:
— Uwłaczałabym macierzyńskim moim obowiązkom, ukochane moje dziecię, gdybym nie zrobiła ostatecznego wysiłku na to, by ci zapewnić szczęście, które od ciebie ucieka....
— Szczęście!... — szepnęła Dyanna... — wiesz dobrze, matko, że ja już nie mogę być szczęśliwą....
— Wiem, że tak sądzisz, ale wiem także, że może się mylisz, tak sądząc....
Dziewczyna wstrząsnęła smutnie głową.
Pani de Presles ciągnęła dalej.
— Musisz wysłuchać mnie, moje dziecko... musisz wybaczyć, że dotykam przedmiotu tak bolesnego dla mnie, że tknąć muszę ran krwawiących twego serca.... Ale wierzaj mi, że tak postępując, postępuję tylko na wzór tych chirurgów, którzy czasami rozkrwawiają rany po to, by je uleczyć i zagoić....
— Niestety! — pomyślała Dyanna — moje rany są nieuleczonemi!...
Potem, głośno już odpowiedziała:
— Cokolwiekbyś czyniła, matko moja ukochana, to będzie dobrem.... Powiedz mi więc, co mi masz do powiedzenia.... Jestem gotowa wysłuchać wszystko i będę się starała na wszystko odpowiedzieć....
— Kochasz Jerzego, nieprawdaż moja córko?...
— Czy ja go kocham!... — wyszepnęła młoda dziewczyna, — o! tak!...
— Bardzo?
— Z całej duszy i stokroć więcej niż życie moje!
— Wierzysz w jego miłość?
— Tak samo jak w moją własną.
— Pojmujesz przeto co on cierpieć musi wobec twej odmowy, wobec tego, żeś mu odebrała wszelką nadzieję w przyszłości!...
— Aby ją pojąć, dość mi porównać ją z moją własną....
— Masz przeto zupełną świadomość tego, że nieodwołalne twoje postanowienie stanowi nietylko twoje nieszczęście ale i nieszczęście Jerzego?