Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/153

Ta strona została przepisana.

— Czy to matka przysłała po mnie?...
— O! nie, pani, to pan hrabia.... Pani hrabina jest nieprzytomną....
Dyanna, nawpół oszalała z trwogi i przerażenia, nie chciała już słuchać dalej.
— Powóz... — zawołała z płaczem w glosie, — powóz!... i jedźmy coprędzej.... Jerzy, na miłość boską spieszmy się, słyszysz, że moja matka jest umierającą!...
Kiedy Michał sprawiał się z smutnego swego poselstwa, kamerdyner tymczasem już, nie czekając na rozkazy pana, pobiegł do stajen i kazał założyć konie do karety.
W przeciągu pięciu minut powóz zajechał i uniósł Jerzego i jego żonę ku zamkowi Presles, dokąd musimy ich wyprzedzić.
Nic nie mogło zwiastować okropnego napadu choroby, która dotknęła nagle hrabinę.
Wiemy już, że pani Presles miała czterdzieści trzy czy czterdzieści cztery lat co najwyżej... Była więc w całej sile wieku i nie utraciła nic z swej piękności. Przytem, jak się zdało, cieszyła się najlepszem zdrowiem i ani w wigilię dnia tego, ani też w jego ciągu nie była cierpiącą, ani choćby znużoną tylko.
Jak zazwyczaj tak i tego dnia używała swego czasu na nadzór nad całym domem, wydając rozkazy, z tą jasnością, która je czyniła zrozumiałemi i dobrocią, która sprawiała, że się starano je jak najlepiej wykonać.
Przez kilka godzin zajęta była małą Blanką, której okazywała macierzyńską zawsze pieczołowitość.
Nakoniec podczas obiadu jej żywość, wesołość i zupełna swoboda umysłu nie jeden raz wywołały uśmiech na usta generała, który niemal nie uśmiechał się już nigdy od czasu zmartwień, jakie mu przyczyniło postępowanie Gontrana.
— Gdybyśmy tak pojechali dziś odwiedzić Dyannę? — spytała pana de Presles po obiedzie.
— Wołałbym wyjazd ten odłożyć na jutro, moja droga, — odpowiedział generał; — nie czuję się dziś całkowicie zdrowym.
— Nic przecież złego, spodziewam się?
— O! nie miej obawy....
— To może przeszlibyśmy się po parku?...
— Chętnie.... Zdaje mi się, że świeże powietrze mnie pokrzepi...
— W takim razie, mój drogi, kiedy zechcesz!...
— Choćby zaraz....
Pani de Presles zarzuciła na piękne swe włosy rodzaj mantyli hiszpańskiej z czarnej koronki i wyszła z zamku, podając rękę mężowi. Bo generał, starzejący się szybko, nietyle może z powodu wieku co zmartwienia, poczynał czuć już potrzebę podpory ilekroć przyszło mu przechadzać się nieco dłużej.
Po upływie jakiejś pół godziny może takiej przechadzki po najmniej odległych alejach parku, hrabina spotrzegła się, że pan Presles zwalniał już kroku.
— Czyś ty zmęczony, mój drogi? — spytała go.
— Tak, cokolwiek.... Widocznie tego wieczora niebardzo jestem silny. Zaczynam przypuszczać, kochana moja Henryetto, że niezadługo przyjdzie nam się z sobą rozstać....
— Rozstać się? — wymówiła z cicha hrabina, nie pojmująca tych słów znaczenia. — Gdzież zamierzasz wyjechać?...
— Tam!... — odpowiedział generał z uśmiechem, ukazując ręką wysokie niebios przestworza.
— Czy ty chcesz mnie zasmucać podobnemi myślami? — ozwała się pani Presles tonem wymówki.
— Zasmucać cię, droga moja... niech mnie Bóg bronił... Ale jestem przecież o lat trzydzieści starszy od ciebie... jestem starcem, a tyś młoda jeszcze. Wynikiem tego jest pewność, że cię pierwej opuszczę a tyś powinna odważnie patrzeć w oko myśli o naszej niezadługiej może rozłące.
— Dla czegóźby przypuszczać, że ona jest blizką, mój drogi?... Pozwól mi wierzyć całą siłą duszy, że tak nie będzie.... Czyliż nie wiesz zresztą, że częstkokroć młodzi właśnie odchodzą ztąd pierwej przed innymi!...
— Szczęściem, że to tylko wyjątkowo....
— Wreszcie, błagam cię, nie zasmucaj mnie niepotrzebnie przewidywaniem nieszczęść bardzo dalekich.... Czyż nie sprawiłoby ci to przykrości, gdybym tak ja powiedziała ci, że czuję nadchodzącą ostatnią moją godzinę?...
— Mogłabyś mi to mówić bez sprawienia mi obawy... nie uwierzyłbym ci....
W tej chwili spadająca gwiazda przebiegła niebo, świetlana jak rakieta, pozostawiając za sobą długi pas światła; potem nagle zagasła w przestrzeni.
— Kto ci powiedział, że ta gwiazda nie jest obrazem mego życia? — wymówiła hrabina wzruszona. — Kto ci powiedział, że poświeciwszy jak ona czas jakiś, jak ona nagie nie zgasnę?... Mówiłeś o zmęczeniu, mój drogi, — dodała zmieniając przedmiot rozmowy.... — Możebyś zechciał, żebyśmy weszli do domu?
— Chciałem cię właśnie prosić o to.
Generał i żona jego zwrócili się ku zamkowi w milczeniu. Rozmowa, którą opowiedzieliśmy, rzuciła cień jakiś panury na ich myśli.
Dochodzili już do schodów o szerokich topniach po obu stronach obstawionych kwiatami, k re łączyły przedsionek z parkiem. U góry tych schdów oczekiwał na nich służący z lampą w ręku.
Nagle pani de-Presles zachwiała się.
— Co ci jest? — spytał jej żywo generał.
Zamiast odpowiedzieć, chwyciła się nagle za lewą stronę piersi, wyraz nieopisanego niepokoju uka-