Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/156

Ta strona została przepisana.

— A więc, droga córko moja, zbrakło mi odwagi, w zaślepionej mej miłości nie miałam siły do rozegrania uczciwie tej partyi, której stawką było twoje szczęście.... Oszukałam... skłamałam.
Dreszcz przerażenia wstrząsnął całem ciałem Dyanny.
— O! moja matko... — wybąknęła, — co ty mówisz?... Lękam się zrozumieć.... Co zrobiłaś?...
— Zdradziłam twoje zaufanie.... Postawiłam moją wolę na miejscu twojej... zgasiłam to światło, które ty chciałaś rozświecić.
— A więc, list mój?
— Nie oddałam go.
Dyanna wydała okrzyk głuchy i mimowoli cofnęła się o kilka kroków, oddalając się tym sposobem od matki.
Potem głosem zdławionym i do niepoznania niemal zmienionym, podjęła znowu:
— Więc... Jerzy?...
— Jerzy nic nie wie.
Dyanna rzuciła się na kolana i łamiąc ręce, szeptała z rozdzierającym wyrazem:
— O! ja nieszczęśliwa... nieszczęśliwa kobieta!... Oszukałam tego, który mnie kocha więcej niż swe życie! On miałby teraz prawo patrzeć na mnie jak na nikczemną oszustkę! miałby prawo przeklinać mnie... miałby prawo mnie wypędzić!... O! moja matko!... moja matko!
— Dyanno, moje dziecko, moja córko ukochana, więc mi nie chcesz przebaczyć?... Pozwoliszże mi umrzeć bez słowa odpuszczenia... bez słowa pociechy i litości?...
Młoda kobieta dociągnęła się na klęczkach do łoża umierającej, pochwyciła dłonie pani de Presles i okryła je pocałunkami
— Wszakże to przez zbytek miłości tylko okłamałeś mnie, matko moja... wszakże sądząc, że mnie uczynisz szczęśliwą, uczyniłaś mi tyle złego. Nie mam ci nic do przebaczenia, moja matko droga, bo przebaczenie dopuszcza myśl o uchybieniu.... Kocham cię za to coś pragnęła uczynić... Szanuję cię, uwielbiam i oddałabym z radością własne życie na okup twego.
— Bądź błogosławioną, dziecko moje — wyszeptała hrabina — bądź błogosławioną przez twą umierającą matkę, która cię błogosławi w imieniu Boga, przed którym stanie niebawem!...
Słabnące jej ręce spoczęły na czole Dyanny, co klęczała przed nią.
Wsparłszy się o tę głowę, uczepiwszy się jej niemal, uniosła się nawpół wreszcie.
— Teraz, — podjęła, — słuchaj mnie.... Ten list... ten list okropny... byłabym sądziła, że popełniam świętokradztwo, gdybym go była spaliła.... On istnieje.
— Istnieje... — powtórzyła Dyanna w przerażeniu.
— Tak, — ciągnęła dalej umierająca, której glos stawał się coraz słabszym, coraz niepewniejszym, niewyraźnym jak szept daleki, — pod kopertą podwójną... zapieczętowany trzema memi pieczęciami herbowemi i opatrzony temi słowy: spalić, nie czytając, po mojej śmierci.
— A ta koperta, moja matko?... ta koperta.
— Będzie za chwilę w twem ręku... znajdziesz Hrabina przerwała.
— Gdzież to, gdzie, matko?... — spytała Dyanna.
Przerażona, że nie otrzymuje odpowiedzi na to pytanie, młoda kobieta podniosła na matkę oczy i krzyknęła przeraźliwie Pani de Presles opadła na poduszki bezwładna.
Oczy jej przyćmione, nieruchome bez blasku nic już nie widziały. Usta były wpółotwarte.
Nie podobieństwem była wszelka wątpliwość... śmierć zmroziła na jej ustach, niemych już odtąd na wieki, poczęte słowa....
Hrabina zabierała z sobą do grobu tajemnicę ukrytego listu!...
Na krzyk Dyanny, drzwi się roztwarły. Generał. Jerzy, ksiądz, lekarze rzucili się naraz ku łożu.
Ale dla jednych nie pozostawało nic nad skonstatowanie śmierci, dla drugich nic nad łzy i modlitwę nad zwłokami.
Rozpacz pana Presles była przerażającą. Szlachetny starzec w cierpieniu odzyskał całą energię młodości. Gorycz skarg jego i rozdzierające pierś konwulsyjne łkania, wzruszały serca i wyciskały łzy najobojętniejszym nawet. Nie mógł wybaczyć Bogu, że jego pierwej nie powołał do siebie i przeklinał życie odkąd żony jego ukochanej nie było przy nim, by dzieliła wszystkie cierpienia jego i radości wszystkie....
Przybita ciężarem podwójnego swego nieszczęścia, Dyanna nie mogła pocieszać nawet ojca tak bardzo sama potrzebowała pociechy.
Kiedy dni kilka ubiegło, zupełna apatya, zgnębienie i wyczerpanie najkompletniejsze sił fizycznych zastąpiło u generała pierwsze gwałtowne wybuchy rozpaczy.
W miesiąc po śmierci żony, generał acz zachował jasność inteligencji twarzą, zachowaniem a czasami nawet słowy robił zupełnie porażenie zdziecinniałego starca.