Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/157

Ta strona została przepisana.

Fakta, które nastąpiły bezpośrednio po przedwczesnym zgonie hrabiny, były następujące:
Naprzód Jerzy i jego żona, aby nie opuszczać osierociałego generała opuścili willę, w której, jak wiemy, spędzali zawsze część lata i zamieszkali na stałe w zamku.
Hrabina nie pozostawiła żadnego testamentu; skutkiem tego cały jej majątek, wynoszący niemniej jak milion pięćkroć stotysięcy franków, przypadał trojgu jej dzieciom, Dyannie, Gontranowi i Blance.
Małoletność Gontrana i Bianki stała się przyczyną wszelkiego rodzaju formalności, spisów inwentarzy, w których szczegóły nie myślimy się zapuszczać
Powiemy tylko tyle, że Dyanna, w której zupełna bezinteresowność w kwestyach pieniężnych dochodziła do najbezwzględniejszej obojętności, była jednakże nieodstępną przy spisywaniu inwentarzy i śledziła tę czynność z gorączkową trwogą, w nadziei, że skoro przeglądano skrytki wszystkich mebli hrabiny, cełem powejmowania z nich i otaksowania jej klejnotów, znalezioną zostanie owa koperta zapieczętowana i spaloną będzie w jej oczach.
Ale oczekiwania te zawiedzione zostały. Skończono robić inwentarze, a owej koperty nie napotkano nigdzie. Tym sposobem pozostała ona zawsze zawieszoną, jak miecz Damoklesa, nad głową Dyanny, która drżała na samą myśl, jakie konsekwencye ściągnąć może na nią w przyszłości nadużycie pierwszego lepszego lokaja, w którego ręce wpaść może przypadkiem jej tajemnica.
Gontran, dowiedziawszy się o śmierci matki, napisał do generała list wielce zręczny i wzruszający, którego wszystkie wyrażenia tak były ułożone, że pozwalały i powinny były natchnąć ojca wiarą w zmianę zupełną pojęć młodzieńca.
List ten zakończył prośbą przysłania mu potrzebnej sumy na kupienie sobie zastępcy na czas, który mu pozostawało jeszcze odsłużyć pod chorągwią,.
Jakkolwiek Gontran, jako niepełnoletni, nie miał jeszcze prawa administrowania odziedziczonym majątkiem, ale był już bogatym i nie było powodu odmawiania mu żądanej sumy.
Wysłano przeto pieniądze i brat Dyanny powrócił do Prowancyi.


XVIII.
JERZY I MARCELI.

Powracamy teraz do miejsca, w którym przerwa liśmy na początku tego tomu to opowiadanie, wywiązawszy się czytelnikowi z danej obietnicy, powiadomienia go o losach osób, wchodzących do tej powieści, aż do opisanej poprzednio chwili.
Byliśmy przeto w Prowancyi, w willi Labardès, w pokoju zmarłego barona, pod koniec lipca 1847 roku.
Marceli Labardès, zmieniony do niepoznania, choć nie tak stary jeszcze, bo liczył lat czterdzieści dwa czy trzy najwyżej, przechadzał się w zamyśleniu po pokoju.
W chwili gdy zegar na kominku wybił dziesiątą rano, zadzwonił na lokaja i zapytał o Raula, o którymi ku wielkiemu swemu niezadowolnioniu dowie-