Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/158

Ta strona została przepisana.

dział się, że wyjechał przed dwoma godzinami na konną przejażdżkę w towarzystkie Gontrana de Presles.
Niemal w tej samej chwili roległ się turkot powozu, a służący przyszedł oznajmić przyjazd Jerzego Herbert.
W minutę później, obaj przyjaciele witali się sedecznem uściśnieniem ręki, a Marceli mówił:
— Dzień dobry, Jerzy.... Jakże się miewa twoja kochana Dyanna?...
— Moja żona zdrowa, — odpowiedział Prowansalczyk, — a wiedząc, że tu wyjażdżam, zleciła mi najserdeczniejsze dla ciebie ukłony.... Wiesz jak ona na równi ze mną dzieli to głębokie przywiązanie i szacunek niezmierny, jakie czuje dla ciebie.
Jerzy Herbert był bez mała w równym wieku z Marcelim, a przecież wydawał się co najmniej o lat dziesięć od niego młodszym.
To da się wytłómaczyć z łatwością.
Kiedy Marceli cierpiał fizycznie i moralnie na rany duszy i ciała, Jerzy, zaślubiwszy kobietę kochaną wyłącznie i namiętnie, był tak szczęśliwym jak nim można tylko być na ziemi, a wiadomo, że szczęście jest jedynem źródłem młodości, którego własności są niemal niezawodne. To też ani jedna zmarszczka nie przerzynała jego czoła, ani jeden włos biały nie wmieszał się do zawsze jeszcze bujnych jasno-blond włosów; twarz jego wreszcie, o rysach regularnych, zachowała całą świeżość młodości.
Tego dnia wszakże wydawał się jakimś stroskanym, zakłopotanym, a spojrzenie jego nie miało tego ożywionego i swobodnego wyrazu co zazwyczaj.
Marceli zauważył to i ozwał się do swego przyjaciela:
— Albo mylę się bardzo, mój drogi Jerzy, albo jesteś czemś skłopotany i zajęty.... Zdaje mi się, że czytam w twych oczach, że ci coś cięży na sercu.
— Nie mylisz się... odpowiedział z westchnieniem Prowansalczyk.
— Czy masz jakie zmartwienie?... — spytał Marceli z serdecznem zajęciem.
— Mam przynajmniej nie-pokój, obawy....
— Poważne?
— Na nieszczęście dla mego spokoju i spokoju tych, których kocham, te obawy moje są aż nadto poważne i ugruntowane.
— Czy nie będzie niedyskrecją spytać cię jakiego rodzaju są te obawy? Wiesz dobrze, że nie ciekawość mną powoduje ale braterska życzliwość, która domaga się, bym mógł dzielić z tobą twe kłopoty i przykrości, jakiegokolwiekbądź one są rodzaju.
— Wszelkie pytanie z twej strony nie może być niedyskrecyą.... Tem mniej zaś dziś, kiedy z umysłu tu przybyłem, aby pomówić z tobą. Przed tobą jednym na świście mogę do głębi otworzyć me serce... Nawet kochanej mej Dyannie nie powinienem nic powiedzieć, sprawiłbym jej tem bowiem boleść, którą radbym od niej odsuwać póki się da tylko....
— Przerażasz mnie... — zawołał Marceli. — Czy to chodzi o generała?... A może o Gontrana?
— I o jednego i o drugiego; ale naprzód po mówić muszę o moim teściu....
— Mam nadzieję, że przecież nie zachorował.
— Lepiej by to już było....
— Jakto?...
— Chorobę można pokonać i wyleczyć, a ja lękam się bardzo by obecna sytuacya hrabiego Presles nie była nieuleczalną.... U niego to nie jest cierpienie ciała ale umysłu, intelligencya w nim zamiera.
— Czy lękasz się obłąkania?...
— O! nie... dzięki Bogu, do tego nie dojdzie ni gdy! Taka dusza jak jego nie mogłaby spaść w tę przepaść bezdenną co się nazywa obłędem.... Czego się jednak lękam to lego, że zwolna wygasać w nimi i zamierać będą jedna po drugiej wszystkie władze umysłu; słowem, boję się, że generał popadnie w zupełne zdziecinnienie w wieku, w którym mężczyzna, a zwłaszcza też mężczyzna z tak bogatym a silnym organizmem jak on, zachowuje jeszcze całą trzeźwość myśli....
— Zdziecinnienie!... — powtórzył Marceli — alboż do tego już zeszedł?...
— Zbliża się przynajmniej szybkim krokiem.... Codziennie spostrzegam nagłe onieprzytomnienia, a chwile takie są coraz dłuższe, coraz to częstsze z dniem każdym.... To też z dniem każdym wzrastają obawy moje o przyszłość....
— Kiedy ostatni raz widziałem generała przed dwoma czy trzema tygodniami, stan, o jakim mi mówisz, nie wpadł mi bynajmniej w oko.... Co najwyżej to zauważyłem takie chwile, w których pan de Presles zdawał mi się jakoś głęboko tylko zamyślonymi i że kiedy zwracano się doń z jakiemś pytaniem w takich chwilach, nie odpowiadał albo odpowiadał cobądź na chybi trafi, jak to czyni zazwyczaj ten, kto nie zwracał uwagi na rozmowę. Przypisywałem więc zachowanie się to chwilowej tylko nieuwadze.
— Nie tak to jednak było, mój drogi... Ten stan częstego zapadania w zadumę, któryś zauważył, staje się zwyczajnym teraz u generała.... Staje się on zwolna obcym zupełnie dla zewnętrznego świata, nie spostrzega nic co się dzieje dokoła niego. Stracił niemal zupełnie pamięć, przynajmniej pamięć najbliższych nam faktów, bo pamięć najbardziej odległych rzeczy zachował, jak się zdaje, całkowicie. Chwilami odzyskuje on w zupełności wszystkie dawne władze umysłu... Wzrok jego świeci blaskiem rozumu, znać w oczach, że odżyła w nim intelligencya, ale są to błyskawice tylko pośród głębokich ciemności... Są to godziny duchowego zmartwychwstania, które z dniem każdym stają się rzadsze... Przewiduję, że niezadługo