Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/18

Ta strona została przepisana.

Teraz kiedyśmy opisali dekoracye, powiedzmy słów kilka o osobach znajdujących się na scenie, w chwili kiedy wprowadziliśmy czytelnika do tej przerażającej jaskini.
Osób tych było dwie: — mężczyzna i kobieta. — Co za para!!
Nigdy bardziej złowrogie fizjonomie nie ukazały się na błotnistym bruku wielkich miast, w chwilach kiedy wybuchają krwawe rewolucje.
Mężczyzna zdawał się mieć lat sześćdziesiąt. — W jakim wieku była kobieta?... — Żaden fizyolog nie nalazł by rozwiązania tej zagadki... — mogła mieć czterdzieście lat, — mogła również mieć osiemdziesiąt, a nawet i sto.
Nic nie pozostało z młodości, nic również z dojrzałego wieku, wszystko w jej twarzy zatarła rozpusta, i wszelkie nadużycia i występki. — W ohydnych kształtach tego ciała okrytego łachmanami, nie było nic kobiety.
Ten mężczyzna i ta kobieta, wyglądali zresztą tak jak gdyby umyślnie dla siebie stworzeni.
Tak jedno jak drugie mieli brody, z małą tylko różnicą, — jedno i drugie mieli na sobie kaftany marynarskie, w smutnym stanie i powykręcane buty.
Oboje zresztą z blaszanych kubków wychylali szerokiemi haustami wódkę z pieprzem i palili z krótkich fajek nałożonych tytuniem pochodzącym z kontrabandy.
Nowo przybyły stał przed nimi, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, mrugając przyjemnie okiem, i uśmiechając się s wyrazem pełnym uprzejmości:
— Dzień dobry wam.... — Co słychać?... — wszystko dobrze..,. — Tem lepiej!... — Ja także — na wasze usługi, gdybym był zdolny....
Gospodarze Morskiego Królika przyglądali mu się ciekawie lecz z pewną nieufnością, podczas gdy do nich tak mówił. — Niewątpliwie widzieli go po raz pierwszy.
Majtek z łatwością zauważył ten brak zaufania. — Nie tłomacząc się jednak wcale, począł się śmiać, i zawołał:
— No, no, ojcze Croquemagot, przyjrzyj mi się dobrze, wybadaj mnie wzrokiem, to nic nie kosztuje! — Pozwól sobie do syta widoku ładnego chłopca, jak również i pańska małżonka, pyszna kobieta, — słowo honoru!! — Tym sposobem jeżeli przyjrzccie się mej faciès, przez bagatelkę szterdziestu dziewięciu lub sześćdziesięciu jeden minut, będziecie mieli szczęście zapamiętać moją gałkę cokolwiek później, gdyż zanadto pochlebia mi zrobienie waszej nieocenionej znajomości, — abym nie miał uprawiać jej na przyszłość z wszelką przyjemnością, a mam nadzieję, że i z wzajemnością!...
Fałszywy majtek zakończył dziwacznym ukłonem swój improwizowany speech, z całą werwą, podróżującego kupczyka.
Był to tęgi chłop wysokiego wzrostu, który! budową mógł walczyć o lepsze z Herkulesem Farnezyjskim. Pod małym marynarskim kapeluszem włosy miał krótko obcięte, tak aby okazać czoło wązkie i gorzałę. — Szeroka fioletowa blizna, pochodząca z upadnięcia lub uderzenia pięści, otaczała prawe oko i dochodziła do środka policzka.
Dolna część twarzy była szeroką i kwadratową. — Zęby wystające, podnosiły dolną wargę.
Oczy małe lecz bardzo żywe, miały wyraz jowialny, nie godzący się z resztą tej złowrogiej fizjonomii.
— Więc znasz moje przezwisko! — rzekł człowiek, którego słyszeliśmy nazwanego Croquemagot.
— Jak widzicie.
— A jednak ja was nie znam...
— Nie znaliście mnie przed chwilą... — ale znacie mnie teraz.
— Jak się nazywasz?...
— Cocodrille, na wasze usługi....
— W czyjem imieniu przychodzisz?
— W imieniu kogoś, którego wyjątkowo szanujesz, — w imieniu Amerykanina.
Wyraz nieufności na twarzy ojca Croquemagot, zniknął jakby pod wpływem czarów, a na jego miejsce zarysował się nadzwyczaj uprzejmy uśmiech.
— Ah! — rzekł, — więc znasz Amerykanina?...
— Jesteśmy obaj, on i ja, dwaj przyjaciele, — dwa palce u jednej ręki, — dwie pestki winogrona, — dwa garby wielbłąda, dwie zwrotki piosnki....
— Jest to jeden z dobrych, ten Amerykanin!... sławny!... silny!!...
— Prawdziwy Morski Królik, ojcze Croquemagot!...
— A więc ponieważ przychodzisz w jego imieniu... witam cię serdecznie....
— Tegom się spodziewał....
— Usiądź tu.
— Niepotrzeba, nogi są zdrowo....
— Zapal fajkę.
— Nałożę moją.
— Napijesz się czego?
— Z przyjemnością.
— Co wolisz wina, czy wódki?
— Co tylko masz najpieprzniejszego....
— Pan jest usłużony.
— Dziękuję!...
Fałszywy majtek, odpowiadający na piękne nazwisko Cocodrilla, zbliżył do ust i jednym tchem wychylił kubek napełniony wódką po brzegi. — Poczem mlasnął językiem z miną żywego zadowolenia, i zawołał.
— Ab! do stu dyabłówi także mi mów!... w pod-