Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/20

Ta strona została przepisana.

tach, i których zwrotki akompaniowano były tak przerażającemi wrzaskami, że od nich głusi by zadrżeli a zmarli przebudzili się w mogiłach.
Nieliczni mieszkańcy przedmieścia, którzy nie poszli do Tulonu, wychodzili przed progi swych domów, aby przyjrzeć się przechodzącym hałaśliwym majtkom: — wesołość ich zresztą była całkiem nie szkodliwą, gdyż nie tylko ci uczciwi marynarze nie znieważali nikogo, ale nawet nie pozwalali sobie najmniejszego żarciku z ładnemi tulonkami, które spotykali po drodze.
A jednakże przypatrując się uważniej tym dziesięciu zuchom, trudno by podejrzywać ich o podobną wstrzemięźliwość. — Wcale bowiem nie odznaczali się powierzchownością, ci wrzaśliwi majtkowie, zdający się należeć raczej do załogi pirackiego okrętu, aniżeli okrętu wojennego lub kupieckiego statku.
Długie brody różnokolorowe, godne saperów lub baszów, okalały twarze dzikie fizyonomie burzliwe. — Gorące przytem kolory pijaństwa nie oświecały bladych ich twarzy. Wyraz oczu zdawał się zadawać kłamstwo gorączkowej egzaltacyi głosu i śpiewów.
Obserwator może by to zauważył, — lecz nie wszyscy są obserwatorami, — i każdy zresztą wie, że marynarza nie można sądzić po powierzchowności. — Stary majtek z pokiereszowaną twarzą, okryty medalami i dekoracjami, podobny często bywa w uderzający sposób do bandyty z melodramatu.
W chwili kiedy pierwsza z dwóch band ujrzała zdała szyld ojca Croquemagot, śpiewacy nowe zadali wysilenie swym płucom, i głosy ich grzmiały jak dzwny katedry.
Na ogłuszający hałas tych wrzasków dochodzących do szynkowni: —
— Otóż oni... — rzekł Cocodrille do szynkarza, — to oni z pewnością....
— Oni!! — powtórzył Croquemagot, jakby oszołomiony. — Gwałtu!! co za hałas!... Jak to być może, że nie zaaresztowali ich dwadzieścia razy podczas drogi!!...
— Właśnie dla tego, że hałasowali nie zostali aresztowani! — Nikt na nich nie zwracał uwagi, a wiesz dla czego, ojcze Croquemagot?... o to dla tego, że wyglądają właśnie tak jak gdyby chcieli zwrócić na siebie uwagę całego świata... — Rozumiesz teraz?
Croquemagot nic na to nie odpowiedział.
Tymczasem pierwsza banda doszła do szynku i znikła w jego wnętrzach, wyjąć ciągle tak, że się szyby trzęsły.
Drugi oddział poszedł w ślad za niemi i podczas kilku następnych minut, w wielkiej sali Morskiego Królika, zwykle tak ponurej i smutnej, rozlegały się krzyki i śpiewy.
Wtedy można było ujrzeć, bladą i złowrogą twarz w okrągłem okienku na dachu, jakby gipsowy maskaron; — poczem śpiewy i krzyki umilkły i znowu milczenie zapanowało.
Drzwi od gabinetu były szeroko jak nigdy otwarte....
Któżby ośmielił się podejrzywać, wobec tego progu tak łatwego do przestąpienia, że Morski. Królik ma coś do ukrywania?...


∗             ∗

Dwie godziny upłynęły od czasu, kiedy alarmowe sygnały zadrżały w powietrzu.
Blada twarz nie poruszała się z krągłego okna, przemienionego na obserwatoryum. W sali na dole rozmawiano, lecz cichym głosem.
Nagle lekkie gwiźnięcie dało się słyszeć z wysokości strychu, poprzedzające słowo wymówione bardzo wyraźnie, chociaż nadzwyczaj cicho:
— Strzeżcie się... nadchodzi policya!...
Natychmiast nowy wybuch śpiewów rozległ się w szynkowni, poczęto trącać się kubkami, i pijackie głosy rozpoczęły unissono, nie kończące się kuplety: pieśni marynarzy; podczas straży nocnej.
Ostrzeżenie ze strychu nie myliło się.
Komisarz policyi, opasany szarfą, w towarzystwie czterech agentów, pół tuzina żandarmów i oddziału piechoty, z bagnetami na karabinach, ukazał się na drodze prowadzącej do szynkowni pod Morskim Królikiem.
W miarę jak ten mały oddział przybliżał się i odgłos śpiewów wyraźniej dochodził do ich uszu, na fizyonomii komisarza okazał się wyraz zadziwienia i wahania.
Doszedłszy do drzwi od ogródka, podoficer piechoty, kazał wykonać rozkazy, które sam otrzymał, ustawiając żołnierzy, naokoło żywopłotu otaczającego dom, z poleceniem posłania kuli pierwszemu lepszemu, któryby usiłował plot ten przebyć.
To uczyniwszy, pan komisarz wraz z agentami i żandarmami wszedł do dalszej sali, i próg przestąpiwszy zawołał:
— Cokolwiek ciszej, panowie, proszę....
Sześciu ludzi siedzało około stołu, na którym tyleż stało butelek, znacznie już napoczętych.
Croquemagot z dzbankiem w ręku chodził tam i napowrót.
Wobec niebezpieczeństwa, odzyskał przytomność, i gdy usłyszał głos komisarza, obrócił się żywo i wzrokiem i ruchami, okazał najwyższe zadziwienie.
Postawiwszy dzbanek na stole, zbliżył się do komisarza i zapytał go, kłaniając się do samej ziemi.