Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/26

Ta strona została przepisana.

Marcel gotów był do drugiego strzału, lecz było za późno, — słyszał już tylko oddalony odgłos szalonego biegu bandytów. — Nie chciał na niepewne tracić kuli mogącej się jeszcze przydać, i zabierał się zsiąść z konia, aby się upewnić, czy ostatnie tchnienie życia ożywiało jeszcze Jerzego Herberta, gdy glos jego uspokoił go, mówiąc:
— Ah? na honor, mój drogi przyjacielu, zawdzięczam ci życie!!... — Gdyby nie ty, ci nędznicy byliby mnie niezawodnie dokończyli!!...
— A więc żyjesz... — zawołał z radością Marcel....
— Tak mi się zdaje przynajmniej!!...
— Ale jesteś ranny?
— Obawiam się, że tak....
— Niebezpiecznie?
— Spodziewam się że nie... — Największe jak minię zdaje złe jest, że mam nogę przyciśniętą ciałem mego biednego Dżali, — który obawiam się, nosił mnie dziś wieczór poraz ostatni.... Żałowałbym go bardzo — było to najlepsze zwierzę z mej stajni. — Czy chcesz uczynić mi przyjemność, podać mi rękę, i pomódz podnieść się?...
Marcel zeskoczył z klaczy — wydobył Jerzego z pod konia, i ten ostatni, opiekając się na nim, zdołał, bez wielkiego trudu stanąć na nogi.
— Jakże się czujesz? — zapytał porucznik.
— Bardzo dobrze, — daleko lepiej, aniżelim się spodziewał... — nic nie mam złamanego... — Lewe biodro mam trochę stłuczone, lecz zaledwie czuje uderzenie noża.
— Uderzenie noże!! — powtórzył Marcel z przerażeniem.
— Proste zadrapanie... ostrze musiało ześlizgnąć się... — Jeden z tych łotrów ściskał mnie za gardło, jak mógł najlepiej, podczas gdy drugi zarzynał mnie delikatnie... — Ostatecznie to są jacyś niezgrabiasze, którym się napad nie udał... — Udawałem umarłego, i dobrze na tem wyszedłem.... Zadowolnili się przeszukaniem mych kieszeni... Lecz, gdyby nie ty, mam przekonanie, że nie odeszliby, zanim by nie dokończyli swej brzydkiej roboty....
— Cóż teraz zrobimy?
— Zobaczmy przedewszystkiem, czy biedny Dżali żyje jeszcze.
Jerzy i Marceli podnieśli łeb konia. — lecz ten upadł napowrót. Dżali został jak piorunem rażony uderzeniem pałki, zdolnem zabić byka na miejscu.
— Nie myślmy już o tem... — szepnął Jerzy. — Biedy Dżali! Słowo honoru, bardzo mnie to boli!... — Nie dla tego, że mnie kosztował pięć tysięcy franków... — dałbym dziesięć, żeby tył jeszcze... — Cóż chcesz... kochałem go.... — Muszę cię prosić ukochany przyjacielu o nową usługę i sprowadzić cię znowu z drogi, — dodał po chwili milczenia.... — Przyjedziesz cokolwiek później do twego stryja.... — źle nie będzie dziś wieczorem.... — Wsiądź na konia... ja umieszczę się za tobą... — klacz nas obu doskonale zaniesie. — Odwieziesz mnie do mego domu — weźmiemy ludzi z pochodniami, — i udamy się pod dobrą eskortą do willi Labardès.
Rzeczy się odbyły tak jak Jerzy Herbert żądał, klacz puściła się kłusem, tak swobodnie jak gdyby nie niosła podwójnego ciężaru.
Po upływie kwadransa dwaj jeźdźcy, dojechali do złoconych krat, prześlicznego wiejskiego domu.
Dziesięciu lokai, z których kilku trzymało latarnie i świece, — chodziło tam i z powrotem po wewnętrznym dziedzińcu, okazując symptomata wielkiego niepokoju.
Przerażeni, od południa, wystrzałami na alarm, lokaje uczuli zdwajający się strach, w miarę jak się noc zbliżała, a przedłużała nieobecność ich pana. — Nakoniec wystrzał z pistoletu Marcela, wprowadził ich prawie w stan szaleństwa.... — Byli przekonani, że Jerzy i Dominik zestali zamordowani przez zbiegłych galerników, i robili przygotowania, aby pójść: popukać ich tropów.
Ukazanie się młodego człowieka powitane zostało radosnemi okrzykami, które niewątpliwie wielki mu zaszczyt przynosiły, dowodziły bowiem aż do oczywistości, że był kochany przez swych służących, — rzecz bardzo zastanawiająca, nie zdarzająca się prawie nigdy, najlepszym nawet panom, w tym wieku cywilizacyi i postępu.
W kilku wyrazach, Jerzy opowiedział zaszłe wypadki, i kiedy wskazał na Marcela, jako swego zbawcę, poczęli cisnąć się około porucznika i całować go po rękach.
Gospodarz domu, położył kopiec tym owacyom, biorąc świecę, z rąk jednego z lokai i wchodząc do domu, dawszy przedtem rozkaz osiodłania sześciu koni, nabicia kulami tyluż strzelb myśliwskich i przygotowania pochodni.
Dwaj młodzi ludzie wstąpili na schody szerokiego peronu ozdobionego Japońskiemu wazonami, napełnionemi rzadkiemi kwiatami; — przebyli szereg przepysznie umeblowanych pokoi i weszli do sypialnego pokoju udekorowanego w sposób prawdziwie niemal czarodziejski, o wiele przechodzący wszystko o czem Marcel mógł marzyć, dosięgający ostatnich krańców najbardziej wytatuowanego sybarytyzmu i szalonego zbytku.
Jerzy zapalił wszystkie świece u dwóch wielkich srebrnych kandelabrów, stojących na kominku... — szybko zrzucił surdut kamizelkę, i lekko pobladł, ujrzawszy szeroką plamę krwi na koszuli, przeciętej nożem na szerokość dwóch lub trzech cali.