Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/40

Ta strona została przepisana.

Dianna była ubraną z boską prostotą, miała sobie sukienkę z białego indyjskiego muślinu, na mniej aniżeli matki wydekoltowany, lecz dającą podpatrzeć początek cudnych ramion i rąk aż powyżej łokcia, różowych z zachwycającemi dołkami.
Kolia z pereł, o której wspominaliśmy, bransoletka również perłowa i trzy bukiety fiołków dopełniały tualety młodego dziewczęcia.
Jeden z tych bukietów Dianna miała we włosach, drugi w pośrodku stanika, a trzeci przy węźle białego swego paska.
Tak przystrojona, zdawała się rozlewać na około siebie rodzaj dziewiczego zapachu i łagodnego promieniowania.
Uśmiechała się do swego obrazu, odbijającego się w zwierciedle Duchesse i końcem nóżki uderzała w takt kadrylów żywego tempa, jakgdyby już je tańczyła.
Pani de Presles zapięła kolję.
Pochyliła się, aby złożyć pocałunek na atłasowem ramieniu swej córki i rzekła;
— Już skończone, moje drogie dziecię; teraz piękną jesteś jak anioł....
— Mniej piękną jak ty, moja dobra mateczko! — odpowiedziało żywo dziewczę.
— Pochlebnica!!
— Pochlebnica, ja?... Ah! moja mamo, nie myślisz tego co mówisz!... wiesz dobrze, że jestem uosobioną szczerością!!... Czy oskarżasz także zwierciadło o pochlebstwo?... Wszak ono prawdy nie ukrywa!! A więc przyjrzyj się sobie mamo... wybadaj je, a zobaczysz co ci odpowie....
— Mam się patrzeć w zwierciadło obok ciebie, moje dziecię!... — rzekła pani de Presles z uśmiechem.
— Dlaczegóżby nie?
— Ja, stara kobieta!...
— Stara kobieta!!... Ah! to wyborne!!... wołała Dianna z komicznym dąsem....
— Może będziesz utrzymywać, że jestem ciebie młodszą? Bóg mi świadkiem, że nie chciałabym, aby tak było!...
— A toż dla czego?
— Ponieważ, gdyby tak było, droga moja Dianno, nie byłabym twoją matką....
— Byłabyś więc moją siostrą....
— Dość tego, tak jest dobrze, jak jest teraz.... Bądź młodą, a mnie pozwól być starą....
— Jak to, jeszcze!!...
— Naturalnie, że jeszcze! odrzekła.
— Nakoniec, stara czy młoda, spójrz mamo na siebie», zdaje się, że nie możesz mi tego odmówić....
— Chcesz więc?...
Łącząc czyn ze słowami, Dianna swą zachwycającą ręką obięła kibić matki i zmusiła ją łagodnie, aby się pochyliła; tym sposobem obie ich twarze odbiły się jednocześnie jedna obok drugiej w weneckiem zwierciedle.
Jednocześnie z temi dwoma czarującemi głowami, istotnie wzglądającemi na siostry, wierne zwierciadło odbiło podwójny uśmiech.
Matka uśmiechała się do swej córki, córka uśmiechała się do swej matki.
— Jesteś więc już zadowoloną? — zapytała pani de Presles.
— Patrzałaś mamo, — odrzekła Dianna — i widziałaś, czyż nie jesteś dość piękną?...
— A jednak nie mnie przezwano piękną Prowansalką!...
Dianna tupnęła nogą....
— Ah! kochana mamo, — zawołała — nie mów mi o tym przydomku, który oburza mię ile razy pomyślę, że mnie go nadano, kiedy ty jedna masz do tego prawo!!
— No, moja mała, nie gniewaj się i pomyśl, że powodzenie twoje cieszy mnie więcej, jak ciebie samą.... Kiedy książka, obraz, dramat są oklaskiwane, komu serce bije z radości i dumy? Wszak autorowi....
— Być może, masz słuszność, moja poczciwa mateczko... nigdy się na to nie zapatrywałam z tego punktu widzenia!... Tu całkiem wywraca moje pojęcia!... Teraz pragnę być piękną, bardzo piękną... chcę, żeby wszyscy mnie uwielbiali, ponieważ do ciebie samej matko to uwielbienie powróci!...
Pani de Presles objęła rękami swą córkę i namiętny wycisnęła pocałunek na jej czole i włosach....
— Teraz już pogodziłyśmy się, — rzekła, — mówmy o czem innem.... Dobrze się myślisz bawić dzisiejszej nocy?...
— To nie ulega wątpliwości... tak lubię żaba wy! Czyż jest coś na świecie, co może więcej uszczęśliwić jak bal?...
— Jest moje dziecię....
— A cóż mogłoby być innego? — zapytała ciekawie Dianna.
— Są spokojne radości ogniska rodzinnego, czyste rozkosze związku opartego na szacunku i miłości, niewyczerpane szczęście macierzyństwa....
— Wiem o tem wszystkiem, moja dobra mamo; lecz mówiłam ci o przyjemności, nie o szczęściu....
— I zadziwiło cię, nieprawdaż? że z powodu rzeczy błahej odpowiedziałam ci poważnie. Oto dla czego tak uczyniłam.... Masz lat dziewiętnaście; a tem samem, jesteś w wieku zamążpójścia...
— Już!! — szepnęła Dianna, z prześliczną minką.
— W twoim wieku, moje dziecię, byłam już od lat czterech zamężną.
— Oh! ty mamo, to całkiem co innego.
— Dla czego? — Byłaś, niewątpię, daleko rozsądniejszą odemnie.