Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/52

Ta strona została przepisana.

tecznem.... Nie przypominam sobie niczego, a zresztą to co się stało, należy przypisać daleko mniej tobie, aniżeli tym wartogłowom, którzy przymusili cię pić pomimo twej woli.
Powiedziałem wam, panowie, że wino robiło mnie szalonym!! Tego dnia uczyniło ze mnie więcej aniżeli pozbawionego zmysłów!..., uczyniło mnie nędznikiem bez serca, bez duszy!!...
Ręce moje nie schwyciły szlachetnych rąk dowódcy!... pozostałem w miejscu nieruchomy i rzekłem ironicznie:
— Zapomniałeś pan?... — to możliwe... — to nawet prawdopodobne, gdyż jak się zdaje, brak pamięci... szczególniej w rzeczach honoru!... ale ja przypominam sobie wszystko!...
Dowódca spojrzał na mnie z osłupieniem. Widocznie nie dowierzał swym uszom.
— Marcelu!... Marcelu... — zapytał z bolesnym niepokojem, — nie przychodzisz więc jako przyjaciel?...
Pytanie to w usposobieniu umysłu, w jakiem się znajdowałem, wydało mi się tak potwornem, że zacząłem śmiać się na cały głos:
— Jako przyjaciel?... — powtórzyłem kilka rasy z ironią, — jako przyjaciel!!... nie... nie... panie hrabio... nie przychodzę jako przyjaciel!...
— A więc po co przychodzisz?
— Żądać od pana zadosyćuczynienia... wymagać go w potrzebie!!...
— Zadosyćuczynienia?... za co?... w czemże mam ci zadośćuczynić?...
Pytanie to tak proste, a na które trudno byłoby mi odpowiedzieć, było dla mnie tem, co uderzenie ostrogą dla znarowionego konia, który bierze na kieł... odebrało mi ono do reszty przytomność.
— Skończmy raz! — zawołałem. — To o co mnie pan pytasz, wiesz tak dobrze, jak i ja!...
— Nie, nie wiem... na mój honor, nie wiem!...
— Pański honor!! — odrzekłem z obelżywą goryczą, — pański honor!!
— Czy wątpisz o nim?...
— Więcej!... nie wierzę weń wcale!...
— Marcelu!!...
— Co takiego?
— Wiesz, że jesteś szalony!
— A ty, panie, jesteś podły!!...
Zaledwie słowa te wyszły z moich ust, ujrzałem, że dowódca zbladł straszliwie i prawą rękę wzniósł w górę, jakby chciał uczynić gest groźby.
Lecz ten szlachetny człowiek obdarzony był tak wielkim hartem duszy, że potrafił zapanować, nad strasznem wzruszeniem i postąpiwszy ku mnie dwa kroki, ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, zapylał mnie prawie spokojnie:
— Nakoniec, jak się zdaje, nie bez powodu przychodzisz mnie znieważać, u mnie i z takim uporem. Biedne dziecię!... powiedz więc, o co ci chodzi?...
— Chcę odebrać ci życie, lub oddać ci moje!...
— Więc nienawidzisz mnie, Marcelu?...
— Z całej duszy!!...
— Dla czego?...
— Ponieważ pogardzam tobą!...
Sytuacya była więcej niż straszliwą, a jednak na tę odpowiedź, dowódca nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.... Rozumiał dobrze, eż to nie ja tak mówiłem... że mój rozum, serce, wola były nieobecne!...
Po krótkiem milczeniu rzekł:
— A więc chcesz się koniecznie ze mną pojedynkować?...
— Pojedynkować na świerć!
— A więc, niech się wola twoja stanie.... Biorę za świadków kapitana Vernera i porucznika Pawła de Cernay... Poślij im swych świadków i złóż dymisyę w ręce pułkownika.... Będziemy się bić jutro....
— Ah! — krzyknąłem uderzając nogą o podłogę. — Nie o to mi chodzi! Nie należę do tych co myślą, że można pozwolić zemście ochłodnąć!!... a zresztą, gdybym podał się o dymisyę i jeżeliby świadkowie byli w to wszystko zamięszani, wiesz pan, równie jak i ja, że uczynionoby pojedynek ten niemożliwym. Jest to więc szaniec, który budujesz pan sobie, aby za nim ukryć swą podłość!....
Dowódca, jak się zdawało, nie zauważył nawet tej nowej zniewagi.
— Chcesz mego życia? — rzekł z najzupełniejszą zimną krwią, — mówisz o nasyceniu swej zemsty przez pojedynek na śmierć, a odmawiasz bić się jutro!... — Od chwili twego przybycia, nie dobrze cię rozumiem; teraz zaś przyznaję, nie rozumiem cię wcale!... Jeżeli sam pojmujesz, czego chcesz, a o czem ja wątpię, powiadz mi czego po mnie oczekujesz....
— Walki niezwłocznej, — tu — w tem miejscu i bez świadków!...
— Jeżeli zabijesz mnie, uchodzić będziesz za mordercę!...
— Cóż to pana obchodzi!... Przyjmujesz?
— Nie!... odmawiam....
— A więc — zawołałem z wściekłością, — jesteś sto razy podlejszy, aniżelim sądził i aby cię zmusić do pojedynkowania, spoliczkuję cię!!...