Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/53

Ta strona została przepisana.

Przy tych słowach rzuciłem się na hrabiego, podnosząc rękę do uderzenia.
Ręka ta pozostała jednak w powietrzu, pułkownik bowiem schwycił w lot moje ramię z silą nieprzepartą, jak gdyby żelaznemi obcęgami.
— Nieszczęśliwe dziecię, — szeptał, odpychając mnie tak silnie, że cofnąłem się i oparłem się aż o przeciwległą ścianę pokoju, — nieszczęśliwe dziecko, nie mam dla ciebie nienawiści, mam tylko litość!... jesteś w stanie zupełnego szaleństwa!... przebaczam ci wszystko coś powiedział, wszystko coś uczynił, szał twój usprawiedliwia twoje postąpienie!... Będziesz jedynym człowiekiem, mogącym się pochwalić, żeś podniósł rękę na hrabiego Raula.... Lecz przez szacunek dla samego siebie, chwalić się tem nie będziesz!.... Odejdziesz ztąd, a ja zachowam to wszystko w tajemnicy.... Ale zanim pozwolę ci odejść, dowieść ci muszę, do jakiego stopnia życie twoje było w mych rękach....
Mówiąc te słowa, hrabia schwycił dwa florety z gałkami, wiszące na ścianie obok fuzyi, pistoletów i szpad, rzucił jeden z nich do mych nóg i stanął w pozycyi z drugim.
W pierwszej chwili niespostrzegłem, że florety te miały gałki, rzuciłem się z wściekłością na mego przeciwnika, oczekującego mnie z zimną krwią i nie tracącego spokoju.
W kilka sekund, zostałem dotknięty trzy razy w piersi, tak gwałtownie, że po każdem uderzeniu dech miałem zaparty i za każdym razem, kiedy gałka uderzała me ciało, hrabia swym głosem łagodnym i poważnym, w którym nie znać było najmniejszego wzrusznia, mówił:
— Widzisz!...
— Widzę, — odrzekłem przez zęby, — że jesteś odważny wobec nieszkodliwej broni... lecz wobec broni, która zabija, zobaczymy dopiero... i zobaczymy to natychmiast. Uczyń to, co ja, panie hrabio i floret przerób na szpadę!!...
W tej samej chwili, łącząc czyn ze słowami, uderzyłem końcem szpady w ceglaną podłogę pokoju tak, aby odłamać gałkę, potem rzekłem:
— Teraz stawaj, panie hrabio!! i trzymaj się dobrze!!...
— Nieszczęśliwe dziecko! — zawołał hrabia Raul, parując ze zwykłą swą zręcznością, gwałtowne ciosy, jakie mu zadawałem, — nieszczęśliwe dziecko!!...
Trwało to dwie lub trzy minuty. Ciemno zrobiło mi się w oczach, nie wiedziałem już co robię... kierowałem broń machinalnie, bez najprostszych reguł fechtunku. Jedną miałem tylko myśl, jedno życzenie: zabić... i znajdowałem, że moja ręka bardzo powoli słucha mej woli!...
Nagle po raz pierwszy, uczułem, że koniec mego floretu, dotknął i zagłębił się w ciało.
Hrabiemu floret wypadł z ręki, upadł na oba kolana, później posunął się zwolna w tył, wymawiając te słowa:
— Moja żono... moja biedna żono... mój synu.... nie zobaczę was więcej....
Stanąłem zadyszany i niemy nad ciałem rozciągnionem na ziemi.
Z rany, zadanej w piersi czworokątnym floretem, spływał po mundurze strumień krwi, rozlewając się około ciała po cegłach, jakby wielka kałuża ciemnoczerwona.