Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/56

Ta strona została przepisana.

— Otwórz pierwszą szufladę mego biurka na lewo... — Czy już?...
— Tak, komendancie...
— Czy widzisz małe pudełko z safianu czerwonego, bardzo płaskie.
— Widzę je....
— Weź to pudełko....
— Mam je....
— Otwórz....
— Już otworzyłem....
— Co ono zawiera?...
— Medalion, — portret twój komendancie....
— Właśnie....
— Co trzeba uczynić z tym portretem?...
— Zachowaj go na moją pamiątkę... ofiaruję ci go.... Kiedy będziesz na niego patrzał, myśl o twym starym przyjacielu....
Łkania mnie dusiły... nie byłem w stanie odpowiedzieć... okrywałem medalion pocałunkami i łzami.
Po upływie sekundy komendant dodał:
— Wkładam na ciebie samego obowiązek odesłania listu, napisanego przezemnie do mojej biednej żony. A teraz... teraz... chwile moje są policzone.... Czas przestać myśleć o rzeczach ziemskich.... Obudź kogo w domu, moje dziecię i niech mi przyprowadzą księdza....
Rozkaz jego wykonałem bez zwłoki...
Cóż mam dodać więcej do tego rozdzierającego serce opowiadania? Zanim dwie godziny upłynęły, zanim blade zimowe słońce przebyło granicę horyzontu, oczy komendanta Raula zamknęły się na wieki, najszlachetniejsze serce bić przestało, dusza najszlachetniejsza opóściła ziemię i powróciła do nieba!!
Ah! dobrze powiedziałem w przeddzień!! — jeden zapłacił za wszystkich!!...


XIII.
TOASTY.

Długie milczenie zapanowało po ostatnich słowach Marcela.... Wszyscy współbiesiadnicy zdawali się osłupieni rozwiązaniem tej ponurej historyi.
Sam dopiero Marcel przerwał milczenie:
— W kilka dni po pogrzebie komentanta Raula, — rzekł, — upraszałem jako o łaskę i otrzymałem pozwolenie opuszczenia pułku, przypominającego mi tak smutny wypadek.... Zamieniłem się z oficerem mojego stopnia i wkrótce otrzymałem epolety porucznika. Możnaby sądzić, że z niebios mój przyjaciel, moja ofiara, popierał mnie jeszcze.... Oto moja spowiedź, panowie... Teraz powinniście zrozumnieć, panowie, dla czego wino mnie przeraża....
Po kilku sekundach Jerzy zapytał:
— A portret komendanta?...
— Nie opóścił mnie od owej strasznej chwili kiedy otrzymałem go przy łożu umierającego.... Oto on.
Jednocześnie Marcel odpiął mundur i pokazał owalny medalion, oprawny w cienkie złote kółko, zawieszony na piersiach na czarnym jedwabnym sznurku.
Marcel zdjął medalion ze sznurka i portret przeszedł z rąk do rąk wszystkich współbiesiadników, siedzących wokoło stołu.
Komendant Raul nie był przedstawiony W mundurze. Mógł mieć trzydzieści pięć lub sześć lat w epoce kiedy malarz zdejmował jego portret. Twarz jego odznaczała się regularnością, dystynkcyą, a szczególniej, cudownym wyrazem słodyczy i dobroci.
Medalion powrócił do Marcela, który przycisnąwszy go do ust, zawiesił go na zwykłem miejscu, blisko serca.
Wrażenie tego opowiadania, które powtórzyliśmy, nadzwyczaj źle oddziałało na wesołość uczty, rzuciło chmurę na wszystkie umysły.
Jerzy szczerze żałował wywołania tego opowiadania, grożącego przemianą wesołego festynu na prawdziwą stypę, a wiedzą wszyscy jaką smutną robi minę gospodarz domu, kiedy goście jego ponurzy są i milczący!!...
Aby zwalczyć to ogólne usposobienie do melancholii, Jerzy dał znak lokajem i mocne wina poczęły krążyć w tak ogromnych ilościach, że niewątpliwie musiały zatopić ponure myśli.
Rezultat ten, niezawodny dla młodych głów, nie dał długo oczekiwać na siebie... przeto zapomniane o śmierci komendanta Raula, wesołość na nowo ogarnęła umysły, uśmiech ukazał się na ustach i śmiałe żarty poczęły się znowu krzyżować.
Pod wpływem hulaszczej wesołości, niektórym z współbiesiadników przyszło na myśl, że byłoby bardzo zabawnem i ciekawem skłonić Marcela do zerwania ze zwykłą wstrzemięźliwością i studyować dziwne i prawie fantastyczna skutki, jakie wywołuje wino na tę naturę spokojną i szczerą.
Noty dyplomatyczne zamienione zostały cichym głosem około stołu i Jerzy, który, aby rozweselić innych, ożywiał się sam coraz bardziej, chętnie przystąpił do spisku.
Jeden z gości wziął na siebie inicyatywę; wstał z krzesła i rzekł:
— Panowie, napełnijcie kielichy... wzniesiemy zdrowie gospodarza, naszego drogiego przyjaciela Jerzego Herberta....
Chwila działania nadeszła:
Młody oficer, który siedział obok Marcela i nazywał się Edgar de Saint Pons, pochwycił jeden z kieliszków, stojących przed panem de Labardés i napełnił go szampanem, wołając:
— Ah! poruczniku, zdrowia naszego przyjaciela Jerzego nie można przecież spełnić wodą: