Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/57

Ta strona została przepisana.

— Wszystko jedno jakiego rodzaju napój, abym tylko złączył się z wami ustami i sercem... a wiecie dobrze, ze serce moje i usta z wami się zgadzają.
— Przeciwnie, chodzi o to bardzo... uczyć to powśięcenie, kochany nasz gościu, wypij tym razem kieliszek szampana... jeden kieliszek.... Będzie to wyjątek od reguły... lecz, jak wiesz, wyjątki dowodzą reguły.
— Tak, tak... — zawołało kilka głosów, — wina!! Pić zdrowie wodą przynosi nieszczęście temu, którego toast się wznosi....
— Jakto! panowie, — wyjąknął Marcel tonem wyrzutu, — żądacie tego po tem co wam opowiadałem!
Jerzy wystąpił z interwencyą:
— Mój kochany przyjacielu, — rzekł, — łączę moją prośbę z żądaniem tych panów, abyś łaskawie spełnił poświęcenie, którego oczekują po tobie. Czyż mają być jakie złe skutki?... żadne... Przypuszczając, (co jest zresztą nieprawdopodobne), że jeden haust wina d’Aï, wprowadzi cię w stan egzaltacyi i uczyni cię bardziej kłótliwym i zawadyaką aniżeli był nim Roland Szalony zabijający pastuchów, lub ów Don Quichotte atakujący wiatraki i mulników, dajemy ci słowo honoru, nie odpowiedzieć na żadną z twej strony prowokacyę i pozwolimy dać się posiekać na drobne kawałki, jak mięso do pasztetu.... Widzisz więc, że możesz spróbować, nie narażając się na żadną katastrofę.
— Jednakże, — rzekł Marcel, wahając się, — przyrzekłem sobie... przysiągłem...
— Oh! — mówił Jerzy, — na ten raz zwalniamy cię wszyscy od przysięgi!... Cóż u dyabła!... wyratowałeś mnie wczorajszej nocy, — dodał śmiejąc się, — winienem ci wdzięczność... nie możesz mi zatem odmówić....
— Chcesz tego koniecznie?...
— Tak jest, mój drogi, koniecznie!!...
— A więc niech twoja wola się spełni a nie moja!
— Panowie, jestem gotów spełnić z wami toast za zdrowie naszego przyjaciela Jerzego....
I Marcel schwycił kielich napełniony przez Edgara de Pons.
— Brawo!! brawo! — zawołali wszyscy współbiesiadnicy i pierwszy, który zaproponował toast, wstał znowu mówięc:
— Za drowie Jerzego Herberta!...
Wszystkie kielichy zostały wypróżnione duszkiem, kielich Marcelego zarówno jak wszystkie.
Po chwili Jerzy zapytał;
— I cóż Marcelu, doświadczasz czego?
— Niczego! — odpowiedział porucznik.
— Więc widzisz, może to straszne usposobienie, o którem mówiłeś, przeszło już w zupełności i nigdy już nie powróci....
— Być może... W każdym razie, nie myślę próbować....
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że uległem waszym naleganiom z przyjemnością... że czułem się szczęśliwy pijąc za twe drowie, lecz teraz nie będę już pić więcej....
— Jakto! odmawiasz wznieść z nami toasty, jakie zaproponuję?...
— Tak.
— Jakiekolwiek one będą?...
— Bez najmniejszej wątpliwości, jakiekolwiek by były?...
— Czy tak sądzisz?
— Więcej aniżeli sądzę, jestem pewny....
— A więc mógłbyś się może pomylić....
— A to wyborne, — rzekł Marcel uśmiechając się, — ciekawym to widzieć, przyznaję....
— A zatem drogi przyjacielu, ujrzysz to i to natychmiast! Rzucam ci rękamicę, że nie odmówisz toastu, który wzniosę.... — Wyzywasz mnie?...
— Tak, sto razy tak!!...
Nowy uśmiech ukazał się na ustach młodzieńca.
— Czekam, — rzekł.
— A ja jestem gotów.... Posłuchaj Marcelu, a jeżeli ośmielisz się odmówić!... — Panowie, pić będziem na pomyślność armii francuzkiej i jej zwycięztwa, w pełnej chwały wyprawie Afrykańskiej!... I cóż Marcelu, co ty na to mówisz?
Porucznik skłonił się.
— Mówię, — odrzekł, — że macie słuszność wyzywać mnie! Byliście z góry pewni mego posłuszeństwa!... Tak jest, niewątpliwie, wypiję za armią, choćby moja ręka miała uschnąć, niosąc czarę do mych ust.
I Marcel, biorąc butelkę szmpana z rąk Edgara de Pons, napełnił sam kielich po brzegi i wypił do ostatniej kropli, podczas gdy Jerzy powtarzał formułę toastu.
— Lecz teraz, — rzekł z siłą, stawiając kielich na stole, — tym razem, to już ostatni!!...
— Zobaczymy!! — rzekł Jerzy do siebie.
Od pewnego czasu, tajemnicza rozmowa miała miejsce cichym głosem, pomiędzy Edgarem de Pons, a kamerdynerem.
Lokaj ten odpowiedział na ostatnie słowa młodego człowieka, gestem zrozumienia.... Wyszedł z sali jadalnej w tej samej prawie chwili, niosąc flakon pełen płynu, bezkolorowego i przezroczystego jak skalna woda i postawił go w miejsce nawpół wypróżnionej przez Marcela karafki, od czasu początku uczty.
Wieczerza trwała już przeszło trzy godziny wszyscy mówili jednocześnie, nie bardzo słuchając po-