Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/59

Ta strona została przepisana.

Szalonym biegiem pędził ku granicznemu murowi i w parę minut dopadł do niego. W pobliżu muru rosło młode drzewo, którego gałęzie splatane były z konarami klonu sąsiedniego parku....
Wdrapał się na to drzewo ze zręcznością dzikiego kota, zawiesił się na gałęziach klonu, z których kilka złamało się pod jego ciężarem, staczał się z gałęzi na gałąź, chwytając się jednak zawsze i unikając niezawodnego upadku.... Nakoniec, nierozumiejąc sam, jakim zdołał to uczynić sposobem, znalazł się na wierzchu muru... Zawieszając się wówczas palcami, tak jak to uczynił z balustradą balkonu, spuścił się znowu i poraź drugi znalazł się na ziemi bez szwanku.
Kierowany tajemniczym instynktem, nie zawodzącym go wcale i wskazującym mu pośród labiryntu ciemnych ścieżek najkrótsze aleje, pobiegł z szybkością ku palącej się willi.
Trzy lata temu, w fatalnym dniu zabójstwa komendanta, Marcel w szale bezmyślnym, czuł pragnienie rozlania krwi!...
Dziś ogień go przyciągał.
W miarę jak szedł naprzód, mógł zachwycać się wspaniałemi okropnościami pożaru, przybierającego teraz rozmiary, wybuchu wulkanu... wierzchołki starych drzew nurzały się we mgle ognistej, niezliczone ogniste szczątki, unoszone wiatrem, na każdym kroku padały na mech gęstwiny i groziły podpaleniem całego parku... — krzyki, jęki, skargi dawały się słyszeć, a odpowiadały im niekiedy ochryple wrzaski, podobne do ryku dzikich bestyi, wietrzących krew świeżo przelaną.
Z pewnością, zdarzyło się tam coś więcej niż pożar, niewątpliwie ogień nie był jedynym aktorem dramatu, rozgrywającego się podczas tej strasznej nocy!!...
— A więc cóż cię działo?...
Marcel wkrótce miał się dowiedzieć..
Biegu niezwalniał ani na chwilę.
W koło niego drzewa stawały się coraz rzadsze. Nakoniec wpadł na wielką murawę, której centrum stanowiły budynki przez ogień pożerane....
Nie zatrzymał się....


XIV.
BAL.

W godzinę mniej więcej od chwili wyjazdu swego z zamku Presles, kareta generała zatrzymała się przed zasłanemi dywanem, przybranemi w kwiaty i rzęsisto oświetlonemi schodami willi Salbertów.
Już Zgromadziło się było sporo zaproszonych... salony poczynały się napełniać i niemałą już przetańczono ilość walców i kadrylów.
W chwili, gdy hrabina z Dianną wysiadały z karety, jeden szept przebiegł salę z szybkością iskry elektrycznej:
— Piękna Prowansalka!... piękna Prowansalka przybyła....
Czarowny to przywilej rzeczywistej piękności!... Ukazanie się Dianny de Presles na jakiejś zabawie bywało zazwyczaj prawdziwym ewenementem. Młoda dziewczyna wiedziała o tem, ale to ją bynajmniej nie wbijało w dumę.
Przyznaj szanowny czytelniku wraz z nami, że na to trzeba być naturą prawdziwie wyjątkowo uposażoną!...
Zawiadomiony tym szmerem, o którym powyżej wspominaliśmy, konstatującym przybycie cudu okolicy, margrabia Salbert z kurtuazyą pana domu i rycerskością magnata, ex-dworzanina dworu króla Ludwika XVIII, pospieszył wybiedz naprzeciw matki i córki.
Pan de Salbert był skończonym typem tych dworaków, których wdzięczne profile spotykamy na każdej kartce pamiętników zeszłowiecznych. Pomimo lat siedmdziesięciu, twarzy jego arystokratycznej a rozumnej nie przecinała ani jedna zmarczczka; oczy jego połyskały ogniem uprzejmości, włosy białe wydawały się raczej kokieteryą przy tej twarzy nie młodej, tak bardzo przywodziły na pamięć puder używany prząz szlachtę na dworze Ludwika XV.
Nie przesadzimy ani trochę utrzymując, że margrabia wydawał się młodym.
Pani Salbert niemniej obdarzoną była tym rzadkim a cennym przywilejem zakonserwowania.... Co najwyżej wyglądała na lat czterdzieści ośm lub pięćdziesiąt, a przecież była już babką, a jej wnuczka Estera de Fresnaye była w tymż samym wieku co Dianna Presles.
Panna Fresnaye, jedna z najserdeczniejszy przyjaciółek Dianny, bawiła w tej chwili właśnie wraz z swą rodziną w willi Salbertów, gdzie rok rocznie przebywała dwa do trzech miesięcy.
Margrabia podał ramię hrabinie i wykładając jej znaczenie słynnego wiersza Horacego: Matre pul chrà filia pulchior, z tą galanteryą, wolną od banalności, której tajemnica zatraconą została wraz z ostatnimi przedstawicielami generacyi, poprzedzającą naszą, poprowadził ją do salonu. Dianna wsparta na ramieniu ojca postępowała za matką i markizem.
Hrabina była tak piękną, że pomiędzy zaproszonymi, ci, co znali tylko z rozgłosu piękną Prowansalkę, brali ją za córkę.
Panna de la Fresnaye wybiegła uściskiem powitać Diannę, której nie zazdrościła bynajmniej urody, aczkolwiek sama była zaledwie średnio ładną; obie młode dziewczyny przywitały się z wielką serdecznością.