Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/60

Ta strona została przepisana.

Co roku, powiedzieliśmy to już, margrabia do Salbert z żoną opuszczali Paryż i udawali się do Prowancyi z początkiem kwietnie; w maju wydawali zazwyczaj bal świetny.
Uroczystość majowa 1830 r. jako zbiegająca się z odjazdem wojsk naszych na wyprawę Afrykańską, była obchodzoną solenniej jeszcze niż zazwyczaj; zaprosin rozesłano znacznie wiącej niż zwykle i ogromne czyniono przygotowania, aby nie brak było przepychu balowi, który miał zebrać oprócz przyjaciół domu i znakomitości arystokratycznego świata okolicy, wszystkich dostojników urzędowych Tulonu, dwóch czy trzech admirałów i znaczną liczbę generałów armii.
Apartamenty recepcyjne willi były bardzo obszerne i mogły pomieścić znaczną liczbę zaproszonych... Mimo to wszakże margrabia uznał je za niedostateczne jeszcze i kazał w przeciągu dni kilku robotnikom miejscowym, z pomocą wprawnych tapicerów z Paryża, zbudować pawilon obszerny w maurytańskim stylu, który przeznaczony był na salę festynu.
Lekka ta budowa, cała złożona z desek i malowanego płótna zajęła część trawnika, rozciągającego się między parkiem i willą.
Elegancka, oszklona galerya połączyła bezpośrednio tę ostatnią z pawilonem, tak że panie opuszczając balową salę, aby przejść na kolacyę, nie potrzebowały narażać się na zaziębienie.
Pod plafonem (malowanym al fresco), tego zaimprowizowanego pałacu, ustawiono stół olbrzymi, do którego dwieście osób zasiadło jak najswobodniej.
Trzebaż dodawać, że nic nie mogło, jeśli już nie dorównać, to przynajmniej prześcignąć przepychu zastawy i porcelany, kryształów, sreber, co pokrywały stół ten!
Trzy żyrandole i dwanaście kandelabrów słały snopy olśniewającego światła na zastawioną wieczerzę, którą podać miano o drugiej po północy, aby tym sposobem dać chwilę odpoczynku roztańczonym.
Pozwólmy upłynąć kilku godzinom i wejdźmy do salonów willi w chwili, w której bal dosięgał szczytu swej świetności i swego ożywienia.
Diana de Presles była naturalnie królową uroczystości. Najwytworniejsza młodzież dobijała się o zaszczyt przetańczenia z nią bodaj jednego walca, a jej rejestrzyk balowy zawierał tak długi spis przyrzeczonych tańców, że piętnaście nocy kontredansów nie byłoby wystarczyło na dotrzymanie przyjętych zobowiązań.
W chwilę po przybyciu, spory zastęp młodzieży przedstawił się pani Presles, a pomiędzy nimi Dianna paczątkowo starała się odgadnąć, którzy to byli owi trzej pretendenci do jej ręki... wprędce jednak zmęczyła się tem bezowocnem studyowaniem i wołała oddać się całkowicie upojeniu w wirze tańca. Wyborna orkiestralna muzyka porywała ją z sobą w niedościgły świat harmonii i zachwytów, tak że chwilami, słuchając miarowego tego rytmu, zdawało jej się, że istotnie urastają jej u ramion skrzydła.
Zbity tłum przypatrujących się, a właściwiej wielbicieli, otaczał zwykle kręgiem każdy kontredans, w którym tańczyła Dianna, wdzięk bowiem ruchów i gracya panny de Presles biły w oczy na równi z jej pięknością: a posługując się porównaniem, dziś już przestarzałem, które przecież w 1830 roku nie raziłaby nikogo, śmiało utrzymywać możemy, że młoda dziewczyna podobną była do owej nimfy, o której mówi starożytny poeta, co to przechodziła tak leciuchno po ukwieconej łące, że nie pozostawiała na niej śladu swych kroków.
Strój zachwycający swą prostotą pięknej Prowansalki jednał jej również i podbijał wszystkich głosujących. Zachwycano się tą białą sukienką, która nie miała innych ozdób nad dwa bukiety fijołków. Jedyny klejnot, klejnot dziewiczy mimo swej drogocenności, naszyjnik z pereł otaczający szyję, której nie wyrównywał białością, budził wrawdziwy eutuzyazm.
Dokoła głosy powtarzały bezustannie z powstrzymywanem uwielbieniem te słowa, słyszane ciągle i wszędzie:
— Jakaż ona piękna, jaka piękna!...
Ogół pań naśladował bynajmniej porywającej prostoty stroju panny de Presles... znaczna liczba tancerek dopełniała wystawą bogactwa braków w swej piękności... — jak to powiedział niegdy Apelles o Helenie miernego jakiegoś malarza: Nie mogąc ją uczynić piękną, chciał przynajmniej zrobić ją bogatą....
Brylanty kupuje się, ale piękne oczy, długie włosy, różowe usta i białe zęby daje tylko Stwórca i nikt prócz Niego!...
Złoto więc i brylanty iskrzyły się w naszyjnikach i bransoletach, Niektóre tancerki niosły na swych ramionach i u ręki olbrzymie sumy.... Tym może zazdroszczono najwięcej, ale ich nie podziwiano — to pewna.
W przyległych salonach grano. Brzęk metaliczny luidorów, padających na zielone sukna, mięszał się z akordami muzyki i przyczyniał do ogólnej harmonii obrazu.
Około pierwszej po północy miało miejsce zdarzenie, które przeszło całkowicie niepostrzeżenie a które niemniej przecież wywarło wpływ niemały. Drobne to zdarzenie opowiemy tu ze wszystkiemi szczegółami.