Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/62

Ta strona została przepisana.

— Przeciw osobie nadzwyczaj zajmującego i miłego chłopca, którego musisz pan znać i którego posiadłość graniczy z tym majątkiem, — odpowiedział prokurator królewski, — przeciw osobie pana Jerzego Herbert.
Dianna słuchała, jak wiemy.
Ciekawość jej obudzoną była całą, poprzednią opowieścią. Posłyszała nazwisko Jerzego Herbert, to nazwisko, które ona sama przed kilku godzinami jeszcze wymawiała lub sądziła, że wymawia z nąjzupełniejszą obojętnością, posłyszała je przyczepione do tych słów paru przejmujących zgrozą: przebity nożem, morderstwo... — Poczuła dziwny jakiś, dojmujący ból w sercu, pobladła, słabe westchnienie wyrwało się z jej ust i zmuszoną była użyć całej siły, aby się nie zachwiać.
Solo skrzypcowe właśnie się skończyło... janczarki orkiestry zagrzmiały... tancerz Dianny pochwycił jej rękę i pociągnął ją za sobą w wir kadryla.
Nikt nie spostrzegł tego przelotnego żywego wrażenia, po którem nie pozostało żadnego innego śladu nad bladość na aksamitnych licach pięknej Prowansalki.
Figura ta była już ostatnią tego kontredansa... orkiestra zabrzmiała końcowym akordem i umilkła.
Dianna zamiast powrócić na miejsce obok matki, poszukała w tłumie panny de la Fresnaye i wynalazła ją też nie bez pewnej trudności wprawdzie.
— Estero, — szepnęła jej półgłosem, ujmując pod ramię, — chodź....
— Gdzież to chcesz iść?... — spytała ciekawie wnuczka margrabiego Salbert.
— Do twego pokoju....
— Ależ w takim razie żadną miarą nie miałybyśmy czasu powrócić na następnego kontredansa.... Przed upływem trzech minut rozpoczną....
— Trzeba koniecznie, abyśmy wyszły na chwillę..., Duszno mi tutaj, potrzeba mi powietrza... jestem cierpiąca....
— Cierpiąca!, — powtórzyła Estera zaniepokojona mocno... — o! mój Boże!... Ależ to prawda... jakaś ty blada!... Co ci jest, kochanna Dianno?...
— To nic... za chwilę to przejdzie. Mów ciszej... nic chcę niepokoić mamy, która gdyby wiedziała, że mi niedobrze, chciałaby wywieść mnie z balu....
— A więc chodź... — odparła pana de la Fresnaye z bohaterską abnegacyą, nie zejdziemy napowrót zanim nic przyjdziesz zupełnie do siebie....
Obie panny opuściły razem salony recepcyjne i przez boczne schody i labirynt korytarzy dostały się do pokoju Estery.
Zaledwie tam przybyły, Dianna rzuciła się na sofę i wzruszenie tajone wybuchnęło z tem większą siłą, że było tak długo i usilnie powstrzymywane.
Serce biednej dziewczyny poczęło rwać się w piersi jak uwięziona w klatce ptaszyna, co się z niej gwałtem wydziera na wolność. Ukrył» twarz w obu dłoniach i wielkie łzy jak perły poczęły spływać po jej twarzy.
— Dianno!! kochana Dianno!! — zawołała Estera wzruszona i wylękła, przyklękając obok przyjaciółki, której ręce pochwyciła w swe dłonie, czemu ty płaczesz?
— Ja nie wiem... — wyszeptała panna de Presles.
— Czy cię co boli?...
— Nie.... Przed chwilą czułam ból jakiś, ale to tak dobrze módz się wypłakać...
— Czy ci kto lub co sprawiło przykrość?...
— Nie.
— Z pewnością.
— Zapewniana cię....
— Jednakże płaczesz... a przecież nie płacze się bez powodu, — nastawnia panna de la Fresnaye.
— I ja sądziłam tak dotąd... ale zdaje się, żeś — my obie były w błędzie... — odpowiedziała Dianna, uśmiechając się z po za łez.
Uśmiech ten podobnym był do słonecznego promnia, co się przedziera przez chmury i potoki deszczy w chwilę burzy.
Odpowiedź ta nie zadowolniła w zupełności panny de la Fresnaye.
— Przykroby mi było zaprzeczać ci, moja droga, — odparła z minką najfiluterniejszą w świecie; — trudno wszakże wytłómaczć sobie, żeby kogoś nagle, pośród balu, przejął taki smutek, żeby się poczuło taką potrzebę samotności i potrzebę zalewania się łzami bez najmniejszej złej czy dobrej przyczyny.... A temu trudno dać wiarę!!...
— A przecież to najzupełniejsza prawda....
Panna Estera wstrząsnęła głową.
— Zobaczmyż, — powiedziała, — zkim to tańczyłaś ostatniego kontredansa?...
— Z jakimś panem, którego zawsze zapominam nazwiska i który zajmuje w Tulonie w jakimś zarządzie ważne stanowisko...
— Czy ładny jest i młody?...
— Ani jedno, ani drugie.
— Dobrze.... A o czemże mówił ci ten jegomość, ani młody, ani ładny.
— Nie wiem».....
— Jak to. nie wiesz?....
— Tak... nie słuchałam....
— Jeśli nie słuchałaś co ci mówił twój tancerz, to musiałaś słuchać co mówił ktoś inny... Mówiono po za tobą, nieprawdaż?... Cóż to mówiono?...
— Nie wiele wiem.... mowa była o ucieczce więźniów, o śmierci jednego z nich... o zabójstwie młodego człowieka.... waszego sąsiada.
— Pana Jerzego Herbert? — zapytała Estera,