Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/65

Ta strona została przepisana.

Był to oddziałek żandarmeryi, odbywający rondy pod dowództwem podoficera.
Cocodrille napowrót począł nóćić coraz to donośniejszym głosem, przerwaną na chwilę piosenkę.
Wózek i oddziałek żandarmerii mieli się skrzyżować... śpiewak wydobywał z głębi swego gardła noty najdonośniejsze.
— Stój!! — krzyknął podoficer, skręcając w bok nędznego podjezdka Cocodrilie’a; ten ostatni zatrzymał się natychmiast.
Bandyta uniósł w górę swój kapelusz o szerokiem rondzie i spytał najnaturalniejszym tonem:
— Czy to o mnie chodzi, panie brygadyrze?...
Brygadyera owego znamy już.... Był to ten sam, z którym spotkał się Marcel Labardós na drodze, na krótko przed przybyciem do Tulonu i który udzielił mu był wskazówek co do zbiegów.
— Może bardzo być, że tak, a może i nie... — odparł podoficer, — to zależy od okoliczności.... Naprzód mój człowieku, jak się nazywacie?...
— Tomasz Lestalès, do usług, papie brygadyerze....
— Jakiemż rzemiosłem zajmujesz się i zkąd czerpiesz środki twego utrzymania?...
— Jestem posiadaczem gruntu i rolnikiem....
— Miejsce zamieszkania?...
— La Croi-Toulade... trzecia wioska na tej drodze, czwarty dom na lewo... będę tam za dwie godziny....
— Co to tam masz na tym wózku, sielski człeku, wieśniaku rolny?...
— Słomę, panie brygadyerze i nic więcej.... Jeżeli pan chce się o tem przekonać, to ja w mig wyrzucę ją z woza....
— Nie ma potrzeby... nie wydajesz się w moich oczach bynajmniej podejrzanym, lub zdolnym do wzbudzenia podejrzeń!... używaj przeto nadal osobistej twej wolności, włościaninie... przyznaję ci ją Jedź sobie w dalszą drogę, przy czem wyrażam osobiste życzenie, abyś ją miał pomyślną...
— Dziękuję, panie brygadyerze... Przepraszam czy nie mógłbyś mi pan powiedzieć, co też tam słychać o tych galernikach?
— Dotąd nie ma nic nowego jeszcze, ale ja śpię na jedno oko zaledwie... powiem ci tyle tylko... — Dobra noc, wieśniaku.
— Dobranoc, panie brygadyerze.... A wie!... zdechlaku!
Nieszczęsny koń smagany zapalczywie, wstrząsnął się i popędził jedną stroną drogi, gdy drugą tymczasem oddalali się żandarmi.
Cocodrille, rozradowany, rozpoczął ponownie piosenkę, przerwaną przez owo: »Stój!.. brygadyera.
Kiedy wóz przybył do miejsca, w którem rozszczepiała się droga na dwa ramiona, z których jedno jak wiemy prowadziło do willi Salbertów, druga zaś do willi Labardès, Cocodrille zatrzymał konia, zeskoczył z swego siedzenia, a nastawiwszy ucho czy zkąd odgłos jaki nie dochodzi i przekonawszy się, że dokoła jest pusto zupełnie, ozwał się:
— No, dalej chłopcy, na nogi i do roboty! Sam czas już skoro chcemy skończyć obie sprawy tej nocy i ulotnić się jutro rano....
W tej chwili w wnętrzu woza począł się ruch wielki. Słychać było szelest słomy, trzask drabin wózka i wypełznął nakształt płazu aż do otworu budki człowiek, który następnie zeszedł z wozu na drogę.
Za nim z kolei zeszedł drugi i trzeci aż ich wreszcie stanęło dziewięciu, wszyscy zajęci niezmiernie wyciąganiem i prostowaniem nóg i rąk pokurczonych i odrętwiałych tak długą pozycyą poziomą w ciesnem miejscu, w którem jeden musiał leżeć literalnie na drugim, jak sardynki leżą ułożone w blaszanem pudełku.
Personal dziewięciu bandytów składał się z czterech zbiegłych galerników, pozostałych przy życiu i pięciu mniemanych majtków z załogi brygu nanteńskiego le Quiberon.
Bryg tej nazwy istniał rzeczywiście i stał w przystani Tulonu, winniśmy wszakże dla honoru nanteńskiej marynarki oświadczyć, że żaden z tych pięciu nędzników nic był członkiem jego załogi.
Historya tych ludzi stanowićby mogła całą powieść (ohydną powieść zbrodni i hańby)... może opowiemy kiedy jeszcze w innej książce niektóre jej epizody, dramatyczne swą okropnością. Dziś niechaj nam wystarczy wiadomość, że dwu z nich nosiło niegdyś kaftan galerniczy; okoliczność, która zazwyczaj stanowi węzeł szacunku i sympatyi między emerytowanemu gośćmi galer. Wszyscy ci pięciu zaciągnęli się na mały kupiecki okręt holenderski i okrętten następnie sprzedali korsarzom, wymordowawszy poprzednio jego załogę.
Skoro pieniądze pochodzące z tej sprzedaży roztrwoniono na wszelkiego rodzaju rozpustę, bandyci, posiadacze pontonowej łodzi, która stanowiła jedyną ich własność, powzięli zuchwały projekt dopomożenia do ucieczki pięciu czy sześciu najniebezpieczniejszym galernikom, ich znajomym i wraz z nimi dokonać kilku rozbojów nieprawdopodobnych, w których głównym czynnikiem byłaby szalona odwaga, następnie zaś, obciążeni łupem, korzystając z posiadania łodzi przedostać się w jaki odległy kąt wybrzeży i tam rozdzielić między siebie zdobycz.
Widzieliśmy już jak się spełniła pierwsza część tego planu.
Piekielna szajka zamierzała zabrać się teraz do wykonania drugiej.
Skoro już wszyscy wysiedli, Cocodrille wziął konia uzdę i wprowadził go nie bez pewnej trudno-