Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/73

Ta strona została przepisana.

— Alboż ja byłem chory?
— Chory, niezupełnie, ale cierpiący i to tak, nic dziwnego, żeś stracił przytomność... Prawdopodobnie nawet musiałeś przejść przez wielkie jakieś niebezpieczeństwa i musiałeś znajdować się w samymże pożarze... ubranie twoje, włosy i twarz świadczą o tem.
— Nie przypominam sobie... — wymówił półgłosem porucznik, którego pamięć w samej rzeczy obezwładnioną była wprawdzie chwilowo tylko, ale niemniej jak najzupełniej.
— Nic to dziwnego, — odparł Jerzy. — Ta zupełna u ciebie niepamięć czynów jest rezultatem głupiej i potępienia godnej nieostrożności moich przyjaciół i mojej własnej nieostrożności, o przebaczenie nam której błagam cię w imieniu mojem i moich towarzyszy....
— Nie wiem co chcecie powiedzieć... — wybąknął Marceli.
— Alboż i to zapomniałeś, że tej nocy, mimo iż nam powiedziałeś o straszliwych skutkach, jakie na organizmie twym wywiera wino, mimo okropną opowieść następstw jednej godziny pijaństwa, zmuszaliśmy cię poniekąd do spełnienia toastów, podnoszonych przez nas!...
— A! — zawołał porucznik, z prawdziwem przerażeniem, — teraz przypominam sobie... przypominam!...
I w samej rzeczy dość było jednego słowa, aby odemknąć napowrót wszystkie komórki pamięci Marcelego, zamknięte chwilowo. Zdarzenia ostatniej nocy stanęły teraz przed jego umysłem wyraźnie a nago i zadrżał na myśl o zbrodni, którą nowy napad pijaństwa obarczył jego sumienie.,.. A jednak Marceli nie chciał już umrzeć... gorączkowy szał zniknął już teraz... wzburzenie jego było uśmierzonem.. nie mógł już teraz myśleć z zimną krwią o samobójstwie, jako o wymiarze kary... a zresztą oficer, któryby zabijał się w przeddzień kampanii nie dorzucałżeby nowej infamii do poprzedniej podłości?...
Marceli mówił to sobie wszystko przez czas daleko krótszy niżeli my potrzebowaliśmy do opisania i decyzya jego została natychmiast powziętą. Nie będzie nic mówił o tem, zagrzebie w głębi serca okropną tą tajemnicę i czekać będzie cierpliwie expiacji, którą bez zawodu sprawiedliwość Boża musi mu zesłać.
— Tak, — powtórzył po chwili, — przypominam sobie... przeszedłem przez ogrodzenie parku, zobaczyłem pożar, walczyłem z płomieniem, wiem to wszystko pamiętam... nie pamiętam tylko przyczyn i skutków tej strasznej katastrofy, w umyśle moim bowiem rzeczywistość zlewa się ze snem jakimś i wspomnienia stają przedemną jak we mgle. Powiedzcież mi co się działo i ty, kochany Jerzy, przyjmij przedewszystkiem zapewnienie, że nie mam najmniejszego żalu do was za spisek, któryście uknuli na moją wstrzemięźliwość....
Jerzy uścisnął rękę Marcelego, potem odpowiedział na jego pytanie pobieżną opowieścią zdarzeń nam już znanych.
— A więc, — wyszeptał porucznik, — ten pożar nie był wynikiem nieostrożności, ale zbrodni!!
— Jednej z najokropniejszych zbrodni, najśmielszych, najzuchwalszych, jakie w pamięci ludzkiej się zapisały.
— A zbrodniarze... wiadomoż kto są zbrodniarze?
— Owszem... zbiegli galernicy, połączeni z kilku innymi nędznikami tego samego pokroju, dla ułatwienia sobie grabieży wzięli w pomoc pożar i mord.
— Czyż ofiary są liczne?
— Trudno je zliczyć!... Przeszło dziesięć osób zniknęło i dymiące dotąd zgliszcza willi Salbert niezawodnie pokryły ich szczątki.... Rozpacz rodzin poszukujących daremnie swych kochanych jest prawdziwie rozdzierającą i trudno o tem mieć wyobrażenie.... Przez dwie godziny przeszło myślano, że panna de Preslés również znalazła śmierć w płomieniach... Jej matka, napół oszalała z boleści, omal nie przypłaciła życiem radości z jej odzyskania...
— Cóż się stało z tą panną?
— Uciekła ona do parku, gdzie straciła przytomność z przestrachu i z wrażenia.... Widziałem ją w chwili, kiedy przynosił ją ojciec, któremu udało się ją odnaleść. Wciąż jeszcze była zemdloną, ale taką piękną... A, mój chłopcze, to piękność anielska!...
I Jerzy westchnął głęboko.
— Byle tylko, — ciągnął dalej, — byle tylko nie ucierpiała biedaczka w skutek tych okropnych wzruszeń, które przejść była zmuszoną.... W ciągu dnia muszę pojechać do zamku Preslés, ażeby się dowiedzieć....
Gdyby Marceli w innem był usposobieniu umysłu, byłby musiał uśmiechnąć się ze znaczącego wyrazu, z jakim wymówione były te słowa.
Ale w tej chwili dziwny zamęt, panujący w jego duszy, czynił go bardzo nędznym obserwatorem... ze zbyt wielkim wyrzutem sumienia, ze zbyt wielkim przestrachem patrzał on w siebie, aby mógł dojrzeć co się dokoła niego dzieje.
Zegar począł bić.
— Która to godzina? — spytał Marceli.
— Szósta rano, — odpowiedział Jerzy.
Porucznik skoczył na równe nogi z sofy, na której leżał a raczej siedział już teraz.
— Mój kochany, — zawołał, — trzeba mi teraz cię pożegnać....
— Odjeżdżasz?
— Natychmiast.