Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/74

Ta strona została przepisana.

— Już!
— Czas nagli... nic mam ani minuty do stracenia.... pomyśl, że muszę być w willi Labardès, aby uścisnąć mego wuja i że ztamtąd muszę powrócić do Tulonu, aby się oddać do dyspozycyi mych zwierzchników... byle tylko pułk mój nie wysyłano wcześnie, bo w takim razie spóźniłbym się....
— Nie śmiem cię zatrzymywać i idę kazać ci przygotować konia....
— O to właśnie chciałem cię prosić...
Jerzy zadzwonił.
— Każ osiodłać trzy konie, — przemówił do służącego, który stanął u drzwi.
— Czyżbyś może chciał mi towarzyszyć? — spytał Marceli.
— Spodziewam się.... Zamiarem moim jest nie rozstawać się z sobą aż do ostatniej chwili....
— Jesteś najmilszym w świecie człowiekiem!...
— Jestem po prostu tylko egoistą i staram się przedłużać zawsze wszystko co mi sprawia przyjemność....
Marceli pochwycił rękę Jerzego i ścisnął ją z prawdziwem uczuciem.
Oznajmiono, że konie już gotowe. Młodzi ludzie dosiedli koni, zabierając z sobą służącego i zwrócili się w kierunku willi Labardès.
W ciągu niespełna dwudziestu minut, dzięki szybkiemu kłusowi koni, przyjaciele stanęli u żelaznego osztachetowania willi.
Marceli zsiadł i zadzwonił do bramy....
— Jak długo pozostaniesz u barona? — spytał go Jerzy.
— Z pięć minut mniej więcej.
— W takim razie ja przejadę się nieco dalej i za jakie cztery lub pięć minut będę z powrotem... — wymówił młody Prowansalczyk, spoglądając na zegarek.
— Po co, proszę cię, — odparł Marceli, kładąc rękę na uździennicy konia Jerzego. — Zostań tu, proszę....
— A cóż ja tu mam robić?
— Zsiądź z konia i pozwolić mi, abym cię przedstawił memu wujowi....
— Obawiam się, aby ta prezentacya nie sprawiła ambarasu i przykrości panu Labardès....
— Mylisz się najzupełniej... Krewny mój chwali cię bardzo i ani domyślasz się w jak pochlebnych słowach wyrażał swoją o tobie opinię z powodu przysługi, którą miałem szczęście oddać ci wczoraj wieczorem.... Zapewniam cię, że baron nadzwyczaj będzie zadowolnionym z możności przyjęcia ciebie....
— Jesteś tego pewien?
— Jak najpewniejszy.
— A więc zostaję....
I Jerzy w samej rzeczy zsiadł z konia.
— A tak! ale, — podjął po chwili — zdaje mi się, że im nie spieszno jakoś otworzyć nam bramę....
W istocie nikogo nie było widać w alei i najmniejszy ruch, najmniejszy odgłos nie zwiastował, aby się zajmowano przybyłymi.
— Biedny Hieronim jest już stary bardzo... — odpowiedział Marceli, — a może i niedysłyszy trochę, zwłaszcza też z rana, kiedy jest rozespany. Zadzwonię raz jeszcze i to w taki sposób, że obudziłbym chyba umarłych!...
I dołączając uczynek do słów, porucznik z całej siły pociągnął za dzwonek, który ozwał się głosem chrapliwym i rozstrojonym, w obec których nie ostałby się sen i najtwardszy.
Przeszło kilka sekund jeszcze... cisza niewzruszona zalegała dwór tak samo jak poprzednio.
Marceli i Jerzy zamienili z sobą spojrzenia a wzrok ich poczynał malować niepokój jakiś nieokreślony, nieujęty, którego żaden z nich przecież nic umiałby zdefiniować stanowczo.
— Trzeba jeszcze zadzwonić po raz ostatni, — mruknął porucznik, — a jeśli nikt się nie zjawi, trzeba będzie....
— Cóż zrobimy wówczas? — spytał Jerzy.
— Trzeba będzie wejść do ogrodu przez jaki wyłom w parkanie.... Dostać się przyjdzie nam łatwo.
— Czy ten upór nie wychodzenia na nasze przybycie, wydaje ci się naturalnym?
— Nie....
— A więc lękasz się?
— Tak.
— I czego się obawiasz?
— Nie śmiem się przynać przed samym sobą, ale przeczucia moje są okropne!!
— Antoni, — przemówił Jerzy do swego służącego, — zostaniesz tu u bramy, a gdyby lokaj pana barona przyszedł tu otworzyć, wytłomaczysz mu, że zdziwieni jego opóźnieniem, woleliśmy obyć się bez bramy i wejść, ominąwszy zapory....
— Dobrze, panie....
— Chodź, Marceli...
Obaj młodzieńcy zawrócili i przybyli do jednego z wyłomów, które kilka wiązek chróstu napchanego miało dziwną, a wielce nieuzasadnioną pretensję uczynienia niedostępnym.
Marceli puścił się pierwszy i w dwóch rzutach był już u szczytu wiązek chróstowych. Tam zatrzymał się i zamiast zejść na ogród, odezwał się do Jerzego, który wstępował za nim:
— Patrzaj, mój drogi....
— Cóż to?
— Czy nie powiedziałby kto, że kilka osób przechodziło tą drogą jak my tu teraz? Patrzaj na te trzy wiązki chróstu tak oddzielone od reszty... czy