Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/80

Ta strona została przepisana.

W tej chwili generał, głównodowodzący armią kazał przywołać porucznika Marcelego i w obec wojsk, które upajała radość z odniesionego zwycięztwa, powiedział mu, przypinając na piersi krzyż Legii honorowej:
Kapitanie Labardès, nigdy zaprawdę nikt lepiej i szlachetniejszym czynem nie pozyskał tego krzyża!
Jeden okrzyk niezmierny przyjął te słowa. Wszystkie ręce wyciągnęły się do uścisku ręki młodzieńca.
On wszakże pozostał zimnym, ponurym niemal pośród zasłużonego swego tryumfu. Przyszedł mu na myśl komendant Raul, przyszła mu na myśl okropna noc 10-go maja i mówił sobie po cichu, że krzyż Legii honorowej nie miał właściwego dla siebie miejsca na tej piersi po dwakroć shańbionej winą.
— Szukałem śmierci! — myślał sobie, — a znajduję chwałę! Jestże to sprawiedliwe?...


∗             ∗

Dnia 4-go lipca od świtu grzmią! huk dział ze zdwojoną wściekłością. Baterye fortu odpowiadały mu słabo.
Nagle około dziesiątej z rana niebo ściemniło się niespodzianie, jak gdyby chmura jakaś fenomenalnej gęstości stanęła między słońcem a afrykańskiemi polami. W tym samym czasie rozległ się ogłuszający huk detonacyi; ziemia zadrżała, tchu zbrakło piersiom, morze podniosło się i wzdęło w zatoce, kiedy tymczasem powiew wschodniego wiatru przyniósł z sobą ciężki wyziew prochu, ciał popalonych i płonącej wełny.
To fort Empereur wyleciał w powietrze.
Garnizon turecki, pojąwszy, że wszelka nadzieja przedłużenia oporu straconą dlań została, podłożył ogień pod olbrzymie magazyny prochu nagromadzonego w arsenałach cytadelli, spodziewając się, że pogrzebie francuską armię pod gruzami swoich szańców. Piekielny ten pomysł wszakże nie udał się zupełnie, ani jednego z naszych żołnierzy nie dosięgły złomy fortecy, które siła wybuchu rozrzuciła jednak niezmiernie daleko.
Wraz z fortem Empereur padła ostatnia tama barbarzyńskiej potęgi, ostatnia nadzieja deja Husseina. Wojna została zakończona zwycięzko. Dej zażądał kapitnlacyi. Algier należał do Francyi!! Chwalebne to było uwieńczenie wojny, trwającej zaledwie dwa miesiące!
Nazajutrz Algier i jego okolice przedstawiały najciekawszy w świecie i najbardziej malowniczy chyba widok. Francuskie sztandary powiewały z murów Kazauby; a wszystkie okręty eskadry w zatoce rozwinęły swe bandery.


XX.
OJCIEC I PRZYJACIEL.

Pewnego poranku, pięć czy sześć dni po wejściu Francuzów do zdobytego miasta, wagmajster pułkowy oddał żołnierzowi, który zastępował Marcelemu lokaja, dwa listy do jego pana.
Oba te listy przychodziły z Francy i jeden jak drugi nosiły na sobie stempel pocztowy Tulonu.
Adres pierwszego nakreślony był nieznajomą kapitanowi ręką, odłożył go tymczasem przeto na bok, rozrywając szybko natomiast pieczęć drugiego, na którego kopercie poznał pismo ojca.
W tym wyczytał:

«Tulon, lipiec 1830 r.

»Spodziewam się, że list ten, kochane moje dziecko, dojdzie cię wczas, wiernie oddanym ci zostanie i zastanie cię w stanie zadawalniajęcym tak pod względem ciała jak umysłu. Mam poleconem sobie przesłać ci uściśnienia matki twej i siostry, które opuściłem od kilku tygodni. Przesyłam ci ich pocałunki wraz z moimi.
«Otrzymawszy list twój, w którym oznajmiałeś mi o okropnej a tak niespodziewanej śmierci biednego mego brata, zrobiłem coś mi sam radził i udałem się w drogę do Prowancyi, zwolna wprawdzie tylko, tu i owdzie zatrzymując się po drodze, gdyż jak wiesz stan mego zdrowia nie dopuszcza mi odbywać zbyt szybkich podróży.
»Przybywszy do Tulonu niezbyt zmęczony drogą tak odbytą, nazajutrz zaraz udałem się, zgodnie z twem życzeniem, złożyć wizytę przyjacielowi twemu Jerzemu Herbert, który bez wątpienia jest jednym z najmilszych i z najdoskonalszych ludzi i który też oddał się całkowicie na moje usługi z całą uprzejmością i szczerą serdecznością zarazem.
»Tegoż samego dnia jeszcze udałem się w jego towarzystwie do willi Labardès. Wchodząc do opustoszałego domu biednego mego brata, poczułem jak mi się bólem ścisnęło serce i niemało wylałem łez przypatrując się posadzce w jego sypialni, gdzie pozostały niezatarte znaki krwi, co tu popłynęła...
»Jakkolwiek daleko on był starszym odemnie, wielce prawdopodobnem było przecież, że miał przed sobą długie jeszcze lata życia, gdyby nóż morderców nie był przeciął tak okrutnie pasma dni jego!
»Oprowadzany przez pana Herberta, jakiż to uprzejmy i miły młodzieniec! chciałem zwiedzić również grób, w którym spoczywa większa część członków naszej rodziny i tu ponownie zapłakałem nad trumną tego, który już od nas odszedł!... Jakąż to dziwną siłę jednak, jaką moc niepojętą posiadają te węzły krwi! Wiesz przecie, żem nigdy niemal nie widywał się z moim bratem.... I widzisz, odkąd umaił zdaje mi się, że kocham go dziesięć, sto razy więcej niż sądziłem, żem go kochał wówczas gdy żył jeszcze!...