Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/92

Ta strona została przepisana.

zaledwie, przewodnik oddziałku zatrzymał się i zwrócił do swych towarzyszy, którzy wraz z nim się zatrzymali i począł przemawiać do nich coś głosem gardłowym, z żywą gestykulacyą. Młodzieniec, któremu całkowicie nieznanym był język arabski nie mógł zrozumieć co do nich mówił, przemowa ta wszakże wydawała mu się tem bardziej nieskończoną, że w ciągu niej przywódzca od czasu do czasu zatrzymywał zda się wzrok swój na oczach Marcelego, który wciąż zadawał sobie pytanie: — czy on mnie też widzi?...
Była nawet chwila, w której Beduin pochwycił długi swój karabin, który dotąd niósł na ramieniu i opatrzył jego zamek.
Marceli zdecydowany drogo sprzedać swe życie, położył obie ręce na kurkach swych pistoletów i był w pogotowiu do strzału.
Ale Beduin nic nie widział; zarzucił napowrót broń na ramię, przestał mówić i napowrót puścił się w drogę. Po upływie kilku sekund, dziesięciu Beduinów w białych swych burnusach przeszło tuż koło niego.
Kłamalibyśmy utrzymując, że Marceli nie doznał dziwnej ulgi na ten widok i że spadł mu ciężar z serca, które natychmiast też poczęło bić swobodniej...
Ta chwila odetchnienia po przerażeniu tak wysoce dramatycznej sytuacyi trwała zaledwie jedno mgnienie oka.
Przywódzca oddziałku niebawem potknął się o leżącego na drodze dzika, który raniony przez Marcelego legł właśnie na samym środku ścieżki.
Pochylił się nad tem ciałem, poczuł, że jeszcze było ciepłe, najlepszy dowód, że przed chwilą zaledwie zabitem zostało. Wtedy wydał nagle okrzyk chrypliwy i wymówił słów kilka nadzwyczaj donośnie i groźnie.
Słowa te musiały być jakimś rozkazem widocznie, bo natychmiast Beduini rozbiegli się po kukurudzowem polu, które poczęli przebiegać je we wszystkich kierunkach jak myśliwiec tropiący zwierzynę.
Dwukrotnie przechodzili obok krzaków, w których ukryty był Jerzy a ani raz nie przyszło im na myśl je przeszukać. I ponownie wydawali dzikie okrzyki spostrzegłszy zabitego dzika i maciorę.
Przybywszy do drugiego końca pola naradzali się przez chwilę a następnie zawrócili.
Sądząc z giestów Beduina, który wydawał się ich przywódzcą, Marcelemu wydało się, że poleca on starannie przeszukanie krzaków. I nie mylił się bynajmniej. Dwóch łudzi z karabinami na ramieniu skierowało się ku kępce, która służyła za schronienie Prowansalczykowi.
Marceli podniósł się. Teraz już nie ukrywał się po za pniem drzewa; sposobił się na to by jednym skokiem rzucić się na pomoc przyjacielowi, dławiło go gwałtowne bicie serca....
Kilka sekund jeszcze a lufy broni beduińskiej dotkną Jerzego.... Nie mieli jeszcze czasu dojścia do wskazanych im krzaków, kiedy... w górę wzniósł się mały obłoczek dymu, dwa strzały padły jeden za drugim i obaj Arabi legli przeszyci kulą....
— Brawo, Jerzyl! — krzyknął Marceli. — A teraz do mnie, do mnie!!...
Dał ognia z swego karabinu do przywódzcy Beduinów, który padł ugodzony strzałem; potem z pistoletem w każdej dłoni rzucił się w kukurudzę i powalił dwóch innych Arabów, kiedy tymczasem Jerzy ze swej strony z tymże samym skutkiem posłał obie kule swych pistoletów.
Siedmiu łudzi było już niezdolnych do walki; pozostawało przeto tylko trzech przeciwników, którzy z całych sił poczęli uciekać zapominając nawet w zapale ucieczki o wystrzeleniu broni swej na Francuzów. I nie biegli już, ale zda się, wyrosły im skrzydła!...
Jerzy i Marceli spotkali się w pośrodku kuku rydzowego pola. Rzucili się sobie w objęcia i uścisnęli się z radością dwu przyjaciół co się po długiem witają niewidzeniu. I witali się też po cudownem uniknięciu śmierci....
— A co, drogi mój, — spytał kapitan po chwili, — czyż ci nie przyrzekłem pysznego polowania... Nie dotrzymałżem ci słowa?... cóż na to mówisz?...
— Mówię, — odpowiedział śmiejąc się Jerzy, — żeś nie myślał prawdopodobnie, o ile rzeczywistość przewyższy twe spodziewanie....
— To prawda... Gdybym był mógł przeczuć to co się stanie, nie byłbym cię tu zaciągnął....
— A czemużby nie, skoro takeśmy się dzielnie wywinęli z niebezpieczeństwa i to bez jednego zadraśnięcia?...
— Czybyś się podjął rozpocząć jutro toż samo?
— Tego nie mówię.... To byłoby kusić Boga! mogłaby odwrócić się karta, a nic głupszego nie ma chyba jak dać się zabijać bez żadnej korzyści dla nikogo.... Ale bądźcobądź winien ci jestem jedną z nocy najbardziej wzruszających w mojem życiu.... jedną z takich nocy, których nie zapomina się nigdy i których dzieje opowiada się potem małym dzieciom....