Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/183

Ta strona została skorygowana.

żywsze i żywsze zataczał on koła, uderzając się o ściany i lampy.
— Okna! Na miłość Boską, zamknąć okna! — krzyczał z estrady profesor Challenger, miotając się rozpaczliwie i łamiąc ręce.
Było już jednak zapóźno; straszne stworzenie tłukąc się o ściany, jak potworna, niepojętej wielkości ćma, już zbliżyło się do okna, cisnęło się w jego otwór i — uleciało. Na ten widok profesor Challenger padł w fotel i zakrył twarz rękoma, ale zebrani, widząc że niebezpieczeństwo minęło, wydali westchnienie głębokiej ulgi.
Wówczas — doprawdy trudno opisać ten zapał, w którym niedawni przeciwnicy wyprawy łącząc się z jej stronnikami, z jednozgodnym okrzykiem entuzjazmu, jak wezbrana fala popłynęli po sali i łamiąc krzesła, pulpity orkiestry, zaleli estradę i unieśli ze sobą czterech bohaterów. Poprzednie niedowierzanie zostało sowicie wynagrodzone; wszyscy, co do jednego byli na nogach, wszyscy krzyczeli i gestykulowali radośnie i wszyscy tłumem otaczali podróżników.
— W górę ich, w górę! wołano i, mimo oporu, czterej bohaterowie zostali podniesieni w górę przez setki rąk. Tłum stał się tak zwarty, że trudno by już było postawić ich z powrotem na ziemi.
— Na Regent street, na Regent street! krzyczano wokół.
Przez chwilę zakotłowało się w ciżbie, poczem wartki prąd ludzi popłynął na ulicę, niosąc czterech